Klub z ulicy Kałuży rozwiązał za porozumieniem stron kontrakt z Robertem Litauszkim. Umowa obwiązywała jeszcze przez dwa lata.
Węgier miał zapewnić spokój w obronie, ale jego przygoda z pierwszym klubem poza ojczyzną zakończyła się totalną klapą. Do Cracovii trafił rok temu z FC Ujpest i wystąpił w zaledwie pięciu spotkaniach (trzech ekstraklasy, jednym Pucharu Polski i jednym w el. Ligi Europy). Strzelił samobójczą bramkę, gdy Pasy grały z Bruk-Betem Termaliką Nieciecz.
Ostatni raz na boisku pojawił się 17 grudnia i już wtedy klub mógł go pożegnać lub wypożyczyć, jak na przykład innego stopera – Rumuna Florina Bejana. Trener Jacek Zieliński wierzył jednak, że Węgier „odpali”.
W Litauszkiego mocno wierzył również Robert Kasperczyk, szef skautingu Cracovii, który obserwował zawodnika. – Czuję się za ten transfer odpowiedzialny. To dla mnie lekki zawód – nie ukrywa Kasperczyk w rozmowie z dziennikiem „Sport”.
– Ciężko powiedzieć, dlaczego praktycznie po drugim meczu, gdy strzelił samobója, zaczął nam tak mentalnie odjeżdżać. Urodziło mu się dziecko, być może myślami był gdzieś przy żonie. Może to go rozbiło – zastanawia się pracownik Cracovii.