Garbaty los, czyli to musiało się przytrafić właśnie Cracovii [KOMENTARZ]

fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl, Czytelnik

Zmagania w Pucharze Polski potocznie są nazywane „drogą na Stadion Narodowy”. O występie na obiekcie w Warszawie marzy każdy piłkarz, ale Cracovii nie będzie to dane. Jej „droga na Stadion Narodowy” zakończy się… w Lublinie.

Od razu wyjaśniam: nic nie mam do Areny Lublin, podobne zdanie będzie miało pewnie 99 procent innych pytanych. Kiedy jednak piłkarz Cracovii lub jej kibic – przez lata wyczekujący sukcesów jak kania dżdżu – zdają sobie sprawę, że epidemia zabrała im być może jedyną okazję na grę/dopingowanie w tak ważnym spotkaniu w niezwykłym dla polskiego futbolu miejscu, może westchnąć i rozłożyć ręce. Przy okazji przypomnieć sobie o syndromie Pilcha i garbatym losie.

Grać o występ przy 50 tysiącach widzów na Stadionie Narodowym, a ostatecznie skończyć na kameralnej Arenie Lublin (na którą najpewniej zostaną wpuszczone cztery tysiące widzów) to jak spędzić miesiąc miodowy nad zalewem w Kryspinowie, gdy wcześniej miało się wykupione wakacje w Dubaju.

„Jak ona ma dowieźć remis do końca, to nie dowiezie. Jak ma stracić rozstrzygającą bramkę, to straci. Ma strzelić? Nie strzeli. To pewnego rodzaju fatum” – pisał zmarły nie tak dawno Jerzy Pilch, wielki fan Cracovii.

Powyższe słowa można właśnie rozszerzyć o fragment: „jak ma zagrać na Stadionie Narodowym, to nie zagra". W finale zespół Michała Probierza zmierzy się z Lechem Poznań lub Lechią Gdańsk. Oba te kluby w poprzednich latach miały okazję występować na arenie Euro 2012. A Cracovia? Musi liczyć, że za rok Puchar Polski wróci do Warszawy, a ona znów znajdzie się w finale.

Różnica klasy

Skończmy jednak z narzekaniem, bo Pasy trzeba pochwalić za występ przeciwko liderowi ekstraklasy i przyszłemu mistrzowi. Legia przy Kałuży była gorsza pod każdym względem. Warto zwrócić uwagę na aspekt fizyczny. Gospodarze byli szybsi i wygrywali stykowe pojedynki, choć po ostatniej kolejce mieli mniej czasu na odpoczynek.

Ivan Fiolić lepiej wyglądał w środku pola niż na skrzydle, świetnie wrażenie na pozycji numer sześć robił Pelle van Amersfoort. Nie będę pisał, że to mecz na przełamanie dla Mateusza Wdowiaka (strzelca dwóch goli), bo wydawało mi się, że widziałem już kilka takich występów. Gdy przekonywałem sam siebie, że w końcu pokazuje pełnię możliwości i zrobi dwa kroki do przodu, jego problemy z wykorzystywaniem sytuacji i podejmowaniem na boisku odpowiednich decyzji wracały jak bumerang.

Gratulując Probierzowi i jego zespołowi historycznego awansu nie zapominajmy o najważniejszym: Cracovia dopiero może dokonać czegoś wielkiego. Pozostaje nam czekać do 24 lipca.

News will be here