Jazda bez trzymanki

fot. Bartek Ziółkowski

Z Lechem Poznań od 0:2 do 5:2, z Legią Warszawa od 0:2 do 3:2 (3:3). Drużyna Macieja Stolarczyka na boisku faworyta po raz kolejny udowodniła, że jest w stanie odrabiać straty.

19 sierpnia, Poznań. Szatnia Wisły po meczu z Lechem. – Pięć stracimy, strzelimy siedem! Siedem stracimy, strzelimy dziewięć! – krzyczy do swoich piłkarzy Maciej Stolarczyk. W 18. minucie przegrywali 0:2, w przerwie 1:2, a zwyciężyli 5:2.

Dwa miesiące później, Warszawa. Do przerwy 2:0 dla Legii, po ostatnim gwizdku 3:3, choć Wiśle niewiele zabrakło do wygranej. Zespół z Reymonta po raz kolejny udowodnił, że niemożliwe nie istnieje, a słowa trenera z Poznania nie były puste. Wiele wskazuje, że oni naprawdę wierzą, że mogą strzelić gola więcej od rywala, nawet gdyby ten trafił ich pięć razy i więcej.

– Charakter to słowo klucz obecnej Wisły. Taki był jako piłkarz Maciej Stolarczyk, tacy są jego piłkarze. Nie zawsze idzie, ale zawsze się chce – mówi Andrzej Iwan, były piłkarz Wisły.

Jazda bez trzymanki

Mateusz Lis, bramkarz: – W przerwie przeanalizowaliśmy nasze błędy i dlaczego Legia tak łatwo dochodzi do strzałów. Powiedzieliśmy sobie, że musimy wziąć się w garść, bo nie mamy nic do stracenia. W drugiej części pokazaliśmy wiarę w siebie i nasze możliwości. Wierzyliśmy, że jak przeciwnik strzelił dwie bramki, to możemy strzelić trzy. Wisły lepiej nie drażnić.

Wisła wyszła na prowadzanie w nieco ponad pięć minut. O pierwszej połowie jej piłkarze nie chcą pamiętać. – 45 minut do zapomnienia. Źle zabieraliśmy się za Legię – mówi Dawid Kort.

– Druga połowa była już jazdą bez trzymanki – dodaje środkowy pomocnik.