Legia – Wisła 7:0. „Przybiłem piątkę i powiedziałem: „pełne skupienie"

Wnętrze autokaru Wisły fot. Sebastian Dudek/LoveKraków.pl

Po jesiennej kompromitacji Wisły Kraków w Warszawie, wielu legionistów pisało, że wiślacy długo nie będą pokazywać odwróconej „eLki", która przypomina liczbę siedem. – Przeszywał mnie wzrok wielu znajomych z Warszawy, którzy siedzieli dookoła. To była dla mnie podwójnie trudna sytuacja – wspomina Piotr Obidziński, były prezes Białej Gwiazdy.

27 października na długo zapadł w pamięć kibicom Wisły. Legia zrobiła ich ulubieńców 7:0, strzelając gole od 1. do 90. minuty. Była to druga najwyższa porażka krakowian w historii, wyżej – 0:12 – także ulegli Legii w 1956 roku. Najwyższa w XXI wieku.

Podopieczni Macieja Stolarczyka byli bezradni. Bramkarz Michał Buchalik przepuścił siedem goli, ale przy żadnym z nich nie miał wiele do powiedzenia. Jego koledzy nie byli w stanie nic zrobić. Rozłożyli przed rywalami czerwony dywan i nadstawiali policzki do kolejnych uderzeń.

– Każdy musi przemyśleć sobie, gdzie gra, bo ta biała gwiazda na piersi coś symbolizuje i musi się wziąć w garść. Nie będę tutaj mówił brzydkich słów, ale jeżeli nie weźmiemy się wszyscy w kupę, to na pewno będzie źle – mówił Buchalik, który odważył się stanąć przed kamerą.

Jak wiemy, 0:7 przy Łazienkowskiej nie było końcem kompromitacji Białej Gwiazdy. Seria ich meczów bez zwycięstwa trwała kolejne pięć i skończyła się na dziesięciu. Po takim pogromie przy Reymonta nie ścinano jeszcze głów (Maciej Stolarczyk dostał jeszcze dwa mecze), za to posypały się przeprosiny.

Przeszywający wzrok

„Na gorąco mogę tylko wszystkich tak po ludzku przeprosić. Szczególnie tych, którzy jak ja widzieli to na żywo. To w takiej sytuacji oczywiście niewiele, ale decyzje co dalej będziemy podejmowali na zimno, gdy głowy ochłoną. Przepraszam w imieniu swoim i reszty »ekipy ratunkowej«” – napisał na Twitterze Tomasz Jażdżyński, dziś jeden z nowych właścicieli klubu, wtedy przewodniczący rady nadzorczej.

Tuż obok niego na trybunie VIP siedział Piotr Obidziński. Warszawiak i legionista, który kilka miesięcy wcześniej zaangażował się w reanimację Wisły i do kwietnia tego roku pełnił obowiązki prezesa.

– To była dla mnie podwójnie trudna sytuacja, bo dookoła siedzieli znajomi z Warszawy. Przeszywał mnie ich wzrok. Nie dość, że przegraliśmy 0:7, to jeszcze z Legią – mówi Obidziński.

Podkreśla, że mimo ogromnych emocji odpowiedzialni za Wisłę starali się zachować spokój. – Odeszliśmy na chwilę, porozmawialiśmy, jak zachować się w stosunku do kibiców. Przeprosiliśmy i zaczęliśmy myśleć, jak dalej budować klub i drużynę – wspomina.

Bezpiecznie do Krakowa

Po meczu Obidziński zszedł do szatni. Powiedział załamanej drużynie, że przed nimi jeszcze wiele meczów. Choć stracili siedem bramek, to uciekły im tylko trzy punkty. – Najważniejsze było, żeby „Zdzisek", kierowca naszego autokaru, zachował zimną krew. Podszedłem do niego, przybiłem piątkę i powiedziałem: „pełne skupienie".

Przed niedzielnym spotkaniem na stadionie przy Reymonta (godzina 17.30) Wisła znów jest w trudnej sytuacji. Fatalnie zaprezentowała się w Gliwicach (przegrała 0:4) i ma problemy kadrowe. Z kolegi Legia po wznowieniu rozgrywek w dobrym stylu wywalczyła awans do półfinału Pucharu Polski i pokonała w Poznaniu Lecha.

Spotkanie poprowadzi Jarosław Przybył z Kluczborka.

News will be here