Łukasz Burliga żegna się z Wisłą. "Jako dziecko chciałem pobić osiągnięcie kuzyna, który grał w IV lidze"

Łukasz Burliga w Wiśle i w stroju nowego klubu - Wieczystej fot. KP/Wieczysta Kraków
Łukasz Burliga, który po raz pierwszy założł koszulkę z białą gwiazdą w 2000 roku, jest jednym z wielu zawodników, którzy opuszczają Wisłę. Wychowanek Garbarza Zembrzyce występował w kilku innych klubach, ale zawsze najbliżej było mu do Białej Gwiazdy. W wywiadzie mówi o realizacji marzeń z dzieciństwa, przenosinach do Wieczystej i jaki był problem z Peterem Hyballą.

Michał Knura, LoveKraków.pl: Po ostatnim meczu odetchnął pan z ulgą?

Łukasz Burliga, były zawodnik Wisły, nowy gracz Wieczystej: Cieszę się, że mój ostatni oficjalny występ w Wiśle i pewnie w ekstraklasie zakończył się zwycięstwem, dzięki czemu wyprzedziliśmy Cracovię. Zakończone rozgrywki były naprawdę bardzo ciężkie, więc dobrze, że z ostatnich 90 minut wyszliśmy z twarzą, zakończyliśmy sezon jak na mężczyzn przystało. Dla mnie prywatnie to był szczególny mecz i dobrze, że na finiszu mogliśmy się choć trochę cieszyć.

Z klubu odchodzi wielu zawodników, ale kibice szczególnie żegnają Rafała Boguskiego i Łukasza Burligę.

Koledzy dziękowali nam w szatni, Kuba Błaszczykowski wygłosił krótką przemowę. Było bardzo miło, otrzymałem też duże pamiątkowe zdjęcie, które mogę powiesić na ścianie.

Boguski przyznał w rozmowie z „Gazetą Krakowską”, że to, co osiągnął w piłce, przerosło jego dziecięce marzenia. Jak pan patrzy na swoją karierę?

Grałem w dobrych klubach, które przeważnie biły się o wysokie cele. W młodości, jak prawie każdy chłopak kochający piłkę, marzyłem o ekstraklasie, znanych drużynach. Było jednak z moim myśleniu dużo realizmu i gdy kuzyn z mojej wioski występował w IV lidze, to myślałem, że rewelacyjnie będzie pobić jego osiągnięcia i być w III. Myślałem wtedy, że będzie rewelacyjnie, ale tak się wszystko ułożyło, że w dawnej III lidze wystąpiłem już jako 16-latek, a potem miałem to szczęście długo rywalizować w ekstraklasie.

Widzi pan szklankę do połowy pełną?

Jestem z siebie zadowolony, choć wiem, że gdybym inaczej pokierował swoim życiem, to była szansa osiągnąć więcej. Nie zawsze dokonywałem dobrych wyborów i w pewnych momentach mogłem zachować się inaczej, ale wszystko osiągnąłem dzięki ambicji.

Koszulkę z białą gwiazdą po raz pierwszy założył pan w 2000 roku i przeszedł drogę od juniorów do seniorów, zdobywając mistrzostwo Polski. Po drodze były wypożyczenia do Floty Świnoujście i Ruchu Chorzów, a także trzy sezony w Jagiellonii. Do Krakowa wrócił pan w gorącym czasie, gdy ważyły się losy klubu.

Spodobało mi się zaangażowanie Kuby i pozostałych osób, którzy podjęli się misji ratunkowej. Z Wisłą byłem związany od dziecka i czułem też pewną odpowiedzialność za jej losy. Pierwsze pół roku po powrocie było wręcz rewelacyjne – wygrywaliśmy 4:0 z Legią, 6:2 z Koroną Kielce, zwyciężyliśmy w derbach. Jakościowo w wielu spotkaniach było super, potem przyszły problemy, ale dziewiąte miejsce i tak uważam za wynik ponad stan. To był czas, gdy problemy rozwiązywało się z dnia na dzień.

Kolejne dwa lata były już bardzo ciężkie, gdy mówimy o sporcie.

Najważniejsze, że Wisła się utrzymała, że powiodła się akcja ratunkowa i klub wychodzi na prostą. Mam nadzieję, że teraz będzie tylko lepiej i w kolejnych sezonach zespół zacznie walczyć o minimum puchary. Gdy tylko będę miał okazję, wybiorą się z synem Antosiem na mecz, będziemy też oglądać spotkania przed telewizorem.

Koledzy podkreślali, że odkąd w klubie jest Kuba, nigdy nie było choćby minimalnego opóźnienia w wypłatach.

To prawda, pieniądze zawsze były na czas, premie także regulowano na bieżąco. Było tak jak powinno, jestem wdzięczny Kubie i prezesom, że dotrzymywali. Wcześniej w Wiśle było różnie. Pensji nie miałem przez siedem miesięcy, przez dwa lata nie widziałem premii. Mimo to, nie chodziłem się żalić do gazet. Podobnie robiło większość piłkarzy, walczyliśmy, dawaliśmy radę.

Nie żałuje pan, że nie spróbował piłkarskiego życia za granicą?

Jestem osobą, która lubi zmiany, jest ciekawa świata, więc chciałem wyjechać. Zawsze jednak coś się nie składało. Pojawiały się oferty, między innymi po dobrym sezonie w Wiśle, kiedy skorzystałem z propozycji Jagiellonii Białystok. Nigdy nie były to propozycje dużo lepsze od tych z ekstraklasy, które zmieniłyby moje położenie finansowe. Była okazja wyjechać do II ligi tureckiej, ale wiemy, że różnie jest tam z wypłacalnością. Na krajowym podwórku się odnalazłem i nie chcę gdybać, co by się stało, jak jednak bym wyjechał.

Fot. Wieczysta Kraków (kswieczysta.com)
Fot. Wieczysta Kraków (kswieczysta.com)

Przechodzi pan do Wieczystej, klubu, o którym mówi cała Polska. Odnajdzie się pan w IV lidze?

Od razu mówię, że nie idę tam na piłkarską emeryturę. W Wieczystej mamy jasne cele, by awansować sezon po sezonie. Mamy drużynę z kilkoma głośnymi nazwiskami, od której nieustannie się wymaga. To dla mnie wyzwanie, by pokazać się z dobrej strony i nauczyć czegoś młodych chłopaków. Przekonały mnie także inne projekty planowane przez Wieczystą, a także zaangażowanie wielu osób w klubie. Warunki finansowe są bardzo dobre, a to oznacza także stabilizację dla mojej rodziny.

Sławomir Peszko pewnie nie musiał pana namawiać?

Jego udział w tym projekcie tylko potwierdza, że warto było się zdecydować. Z Wisły mam z nim tylko dobre wspomnienia. Ale jest też inny ważny aspekt. W Małopolsce mam wielu znajomych, przeciwko którym w końcu będę mógł zagrać.

Peter Hyballa zakatował was treningami?

W okresie przygotowawczym trenowaliśmy bardzo ciężko, ale czuliśmy się dobrze i na początku roku byliśmy w formie. Później doszły mecze, a treningi były równie wymagające. W pewnym momencie poczułem, że mój organizm jest przetrenowany. Mieliśmy poważny kryzys, bo nie było kiedy się zregenerować. Wpadliśmy w dołek i jako całość to półrocze było niesmaczne. Dobrze, że pokonaliśmy Piasta na otarcie łez.

Trener Hyballa słyszał od was, że może warto zmniejszyć obciążania?

Nie spotkałem w Wiśle trenera, który zarzuciłby nam, że nie chcemy pracować. Ja i kilku starszych kolegów potrzebowaliśmy więcej czasu na regenerację, ale jej prawie nie było. Nie da się grać meczów i trenować tak ciężko, bo to się wszystko nakłada. Widzieliście efekty.

Wysyłaliśmy różne sygnały, próbowaliśmy rozmawiać, jednak trener trzymał się swojej wizji. Później je zmieniał i generalnie było w tym wszystkim dużo pomieszania, a na końcu zagubienia.

Nie zasłużyliście na „do widzenia” od niemieckiego szkoleniowca?

Ja nie miałem z trenerem żadnego konfliktu, więc gdyby przyszedł i powiedział „dziękuję”, byłoby mi bardzo miło. Nie mam takich wymagań od ludzi, choć ja zachowałbym się inaczej. Skoro trener tak chciał, to widocznie czuje się z tym dobrze. Ja nie miałem okazji poznać standardów panujących w Niemczech, Holandii lub na Słowacji.