Marcin Wasilewski. Ten, co ścigał się z autobusem

fot. Wikipedia

Lata 90. Młodzi piłkarze Hutnika jadą na mecz wyjazdowy autobusem, który musi zmierzyć się ze wzniesieniem. Marcin Wasilewski zakłada się z kolegami, że na górze będzie szybciej niż autokar. Wyskakuje tylnymi drzwiami i biegnie. Koledzy nie pamiętają, jak skończył się ten pojedynek, ale to dziś nie ma znaczenia. Całe życie Wasilewskiego to jedna wielka udana pogoń za marzeniami, choć często miał pod górkę.

„Odda całe serce”

– Wiedziałem, że coś się kroi, ale że aż takie nazwisko? – zdziwił się w piątek Patryk Małecki, gdy powiedzieliśmy mu, że Wasilewski lada moment ma podpisać kontrakt z Wisłą.

„Wasyl” o grze dla Białej Gwiazdy marzył od dawna. Kilka razy był blisko, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. W 2000 roku wystąpił nawet w sparingu z Ruchem Radzionków, ale nie przekonał do siebie trenera Oresta Lenczyka. W tamtym czasie piłkarzem Białej Gwiazdy był już Arkadiusz Głowacki. Dziś razem mają 75 lat i niedługo mogą stworzyć najstarszą parę stoperów w ekstraklasie.

– Już współczuję wszystkim napastnikom. Będą się odbijać od „Głowy” i „Wasyla” jak muchy od samochodu jadącego autostradą – śmieje się Franciszek Smuda, który prowadził 60-krotnego reprezentanta Polski w Lechu Poznań i kadrze.

Ich relacje nie były idealne. – Mamy twarde charaktery, ale się szanowaliśmy. Marcin to profesjonalista. Kibice Wisły mogą być pewni, że odda całe serce. Nie ćwiartkę, nie pół, a całe – podkreśla były trener Wisły.

Zakręty

Selekcjoner Smuda długo nie był przekonany do Wasilewskiego w reprezentacji Polski. W końcu dał się namówić, głównie za sprawą innych reprezentantów, i powołał obrońcę na towarzyskie mecze z Meksykiem i Niemcami jesienią 2011 roku. Osiem miesięcy później, tuż przed Euro 2012, jego gra na polsko-ukraińskim turnieju stanęła pod dużym znakiem zapytania. Nerwowy Smuda obwieścił, że wyrzuca go z kadry razem ze Sławomirem Peszką. Wasilewski miał pecha, bo odwiedził kolegę z kadry w dniu, w którym ten pod wpływem alkoholu awanturował się w taksówce i kierowca zawiózł go na niemiecki komisariat. Nowy gracz Wisły jechał razem z nim, ale był spokojny i trzeźwy. Wyszedł z samochodu i swoim pojechał do swojego klubu w Belgii.

Peszko w kadrze Smudy był skreślony, bo to nie był jego pierwszy alkoholowy wyskok. Ale Wasilewskiemu Smuda darował, że znalazł się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Zabrał go na mistrzostwa, gdzie był jego podstawowym piłkarzem. Z Grecją, Rosją i Czechami grał od 1. do 90. minuty.

Gdyby Wasilewski nie miał tak twardego charakteru, Euro mógłby oglądać sprzed telewizora. Pod koniec 2009 roku doznał poważnej kontuzji. W meczu ligi belgijskiej Anderlechtu ze Standardem Liege Axel Witsel zaatakował go wyprostowaną nogą. O fatalnej kontuzji mówili kibice na całym świecie. Do treningów wrócił po ośmiu miesiącach przerwy, po trzech operacjach i długiej rehabilitacji.

Kibice Fiołków go kochają. Gdy grał w Leicester, jeździli na jego mecze. – Trzeba będzie zrobić przy Reymonta sektor B jak Belgia – uśmiecha się Damian Dukat, wiceprezes Wisły.

Lider w szatni

Z Anderlechtem zdobył siedem różnych trofeów. Potem trafił do angielskiego Leicester, z którym awansował do ekstraklasy, potem się w niej utrzymał, a w 2016 roku zdobył mistrzostwo. Choć w sezonie 2015/2016 zagrał w lidze tylko cztery razy, był ważną osobą w szatni.

– Praca z Marcinem była absolutną przyjemnością. Jego wpływ na drużynę i poświęcenie wykraczają daleko poza to, co widać na boisku. To jeden z największych profesjonalistów, z jakim kiedykolwiek pracowałem – rozpływał się w zachwytach trener Craig Shakespeare, gdy w maju żegnał odchodzącego piłkarza.

W Leicester Wasilewski był jak ojciec dla Bartosza Kapustki, który rok temu przeszedł do mistrzów Anglii z Cracovii. – Cieszę się że mogłem cię poznać. Zawsze dajesz z siebie 100 procent i wiem, że to na pewno jeszcze nie jest koniec twojej przygody z piłką. Zawsze będę trzymał za ciebie kciuki i życzył ci wszystkiego najlepszego. Dziękuję za wszystko – napisał młody pomocnik na Instagramie.

Byli od niego zdolniejsi

60 meczów w kadrze, udział w Euro 2008 i 2012, cztery mistrzostwa Belgii, dwa Superpuchary i Puchar Belgii, mistrzostwo Anglii, 149 meczów i 17 bramek w polskiej ekstraklasie. Każdy młody chłopak marzy o takiej karierze. Ale Wasilewskiemu jej nie wróżono, bo był surowy. Z ekipy, która w 1997 roku wywalczyła mistrzostwo Polski juniorów młodszych, to inni mieli później brylować w wielkiej piłce.

– Marcin sercem do wszystkiego doszedł, bo wirtuozem nazwać faktycznie go nie można. Na boisku taki surowy, byli lepsi od niego. Ale miał charakter. Nikogo nie pytał, czy trzeba iść na trening – opowiadał „Gazecie Wyborczej” Waldemar Kocoń, który prowadził go w juniorach.

– Nigdy nie stosował półśrodków i tak jest do dziś. Do meczu na orliku podchodzi jak do spotkania o mistrzostwo świata – podkreśla Krzysztof Przytuła z rocznika 1979, jeden z tych, którym wróżono większe kariery.

Choć jest obrońcą, zaczynał jako napastnik. – W trampkarzach miał dobry drybling – wspomina Artur Woźniak, rok młodszy były piłkarz Hutnika. Gdy przychodził do klubu, „Wasyl” był już tam gwiazdą. Później dołączył do nich dwa lata młodszy brat – Paweł. – Pamiętam, jak pojawił się na treningu w butach o trzy rozmiary za dużych. Wziął od Marcina korki Adidas Predator.

Treningi Marcina i Pawła zawsze obserwowała mama, która na rowerze przyjeżdżała na boiska w Nowej Hucie. Za piłką uganiali się od rana do wieczora, kopiąc ją także na asfaltowym boisku na os. Hutniczym, gdzie mieszkali. Gdy Marcin miał 22 lata, mama zmarła. Z sukcesów syna nie mógł się cieszyć również ojciec, którego pochował kilka lat później.

W sobotę rano Wasilewski podpisał kontrakt do końca sezonu z opcją przedłużenia o rok, a potem po raz pierwszy trenował z Wisłą. Formę utrzymywał korzystając z gościnności Kalwarianki i pracując z trenerem personalnym. W poniedziałek o godzinie 15 zostanie zaprezentowany mediom i kibicom.

 

News will be here