Mariusz Pawełek wrócił do żywych [Rozmowa]

Mariusz Pawełek fot. LoveKraków.pl

Powrót byłego bramkarza Wisły do ekstraklasy przypadł właśnie na mecz z krakowianami. Choć Mariusz Pawełek ostatni raz zagrał 27 maja, to w sobotę był kluczowym zawodnikiem Jagiellonii Białystok. – Cieszę się, że mogłem wrócić. Przygotowywałem się do innej roli, chciałem otworzyć akademię, ale ta sytuacja nie dawała mi spokoju, bo zdrowie dopisuje i chciałem grać – mówi 36-letni bramkarz, który w trybie awaryjnym został ściągnięty do drużyny wicemistrzów Polski.

Mówi się, że bramkarz potrzebuje zgrać się z obrońcami, a pan temu zaprzeczył. Wskoczył pan do bramki Jagiellonii na mecz z Wisłą i został człowiekiem meczu.

Mariusz Pawełek: Na pewno wiele mi jeszcze brakowało. Przede wszystkim cieszę się, że wróciłem do grania i do żywych. Dzięki żonie i rodzinie łatwiej było mi przetrwać ostatnie 3,5 miesiąca. Nie zakończyłem kariery, ale było to wymuszone przez niektóre osoby. Cieszę się, że mogę kontynuować grę w ekstraklasie, bo zdrowie dopisuje. Muszę pewne rzeczy poprawić, bo trenowałem z IV ligą. Nie ujmuję oczywiście nic Bartkowi Sosze i chłopakom, którzy pracują w Odrze Wodzisław, bo dzięki nim cały czas mogłem czuć zapach szatni, a nie tylko trenować w siłowni i biegać po lesie. To mnie jakoś utrzymywało przy życiu.

Zaczął pan również trenować zespół z rocznika 2005.

To dla mnie takie przygotowanie. Przykro było mi zostawiać chłopaków, bo trochę się z nimi zżyłem, ale możliwość gry była ważniejsza.

Nie miał pan obaw? Ma pan na koncie wiele meczów w ekstraklasie, ale nie grał parę miesięcy.

Miałem tremę, ale pozytywną, pojawił się dreszczyk emocji. Kiedyś byłem pewny, bo wiedziałem, że gram co tydzień. Teraz dostałem impuls i szybko musiałem być gotowy. Przed każdym meczem trzeba mieć pozytywną adrenalinę. Cieszę się, że zagraliśmy na zero.

Wierzył pan, że przyjdzie ten moment i pan wróci?

Dzwoniłem, pytałem, ale wszyscy mówili mi: „Sorry, Mariusz, możemy poczekać pół roku?”. Nie ukrywam, że przygotowywałem się do innej roli, ale brak klubu nie dawał mi spokoju. Przychodził piątek, sobota, niedziela i musiałem patrzeć na mecze przed tą skrzynką. Chciałem otworzyć akademię, zacząć coś po drugiej stronie. Trochę pokrzyżowałem plany kolegom.

Gdy zadzwonił telefon z Białegostoku, to bez wahania spakował się pan, zatankował do pełna i ruszył na Podlasie?

Tak to wyglądało. Miałem również rozmowę z żoną, bo pierwszy raz będziemy od siebie daleko. Mam nadzieję, że damy sobie radę i raz na jakiś czas będziemy się widzieć, bo mamy trójkę dzieci. Dziękuję jej za wyrozumiałość, że pozwoliła mi to kontynuować.

Do kiedy chce pan grać?

Jak będę widział, że wszystko mi się łamie i pęka, to wtedy powiem dziękuję.

Rozmawiał i notował Michał Knura