Mateusz Lis: Gdy dowiedziałem się, że zostanę ojcem, forma poszła w górę [Rozmowa]

fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl
Za Mateuszem Lisem indywidualnie najlepszy sezon w karierze. Czy w lipcu zobaczmy go w Wiśle? – Teraz nie chcę mówić „tak” lub „nie”, deklarować się na sto procent. Mierzę wysoko, więc rozważę ciekawą ofertę – mówi bramkarz Białej Gwiazdy.

Michał Knura, LoveKraków.pl: Za panem najlepszy sezon indywidualnie i kolejny słaby zespołowo. Jak pan odbiera ostatnie miesiące?

Mateusz Lis, bramkarz Wisły Kraków: Dłuższy odpoczynek, który obecnie mamy, na pewno wszystkim się przyda. Z mojej postawy jestem bardzo zadowolony, mam poczucie odpowiednio wykonanej pracy. Jako drużyna mieliśmy wiele trudnych momentów, znów nie udało się uniknąć zawirowań i zajmowaliśmy zbyt niskie miejsce. Na pewno było nas stać na więcej, co pokazaliśmy w Gliwicach. Wielu postawiło na nas krzyżyk, ale udowodniliśmy kibicom i sobie, że jednak potrafimy się zebrać w trudnym momencie. Wygrana była także nagrodą dla trenerów Kmiecika i Jopa, którym tak bardzo zależało, by pokonać Piasta. Dla wielu kolegów był to ostatni występ dla Wisły, więc dobrze było się pożegnać w pozytywnej atmosferze.

Nie byłoby zwycięstwa z Piastem bez pana pomocy. Od początku wiedział pan, że rzuci się w prawo przy rzucie karnym Jakuba Świerczoka?

Przed meczem podjęliśmy z trenerem Kowalem decyzję, by wybrać moją prawą stronę, która wydaje się pewniejsza dla strzelca. Fajnie, że się udało, bo to czołowy strzelec ligi i piłkarz, który dość pewnie wykonywał jedenastki.

Świerczok lubi rozgrywać swój mecz z bramkarzem, o czym przekonaliśmy się w materiale Canal Plus ze spotkania Lechia-Piast. Z panem postępował podobnie?

Jest takim typem człowieka, bardzo zaczepną osobą. Nie mówił mi nic niemiłego, ale prawdą jest, że wymieniliśmy w ostatnim meczu wiele słów, przeważnie z uśmiechem na ustach. Piast przegrywał i Kubie zależało na odwróceniu wyniku. Biegał po prawie każdą piłkę, bym szybciej wznowił grę. Mówił: „Lisu”, przecież o nic już nie gracie”. Odpowiadałem, że nie ma racji, bo możemy zakończyć sezon z małym plusem i zająć lepsze miejsce. Jemu się spieszyło, a ja chciałem kraść sekundy. Każdy na naszym miejscu robiłby to samo.

Z którego występu jest pan najbardziej zadowolony?

Trudno wybrać jeden, bo miałem kilka naprawdę dobrych meczów. Na pewno ważny był z Lechem Poznań przy Bułgarskiej, gdy po ostatnim gwizdku podbiegł do mnie trener Hyballa i mnie wyściskał. Duże znaczenie miał także pojedynek w derbach. Nie wygraliśmy, ale obroniony karny dał nam cenny punkt.

Rodzicielstwo panu służy?

Mówią, że po narodzinach syna nie straciłem formy. A ja powiem inaczej: odkąd wiosną 2020 roku dowiedziałem się, że moje partnerka jest w ciąży, moja dyspozycja poszła w górę! Mały jest bardzo spokojny, w nocy nie trzeba często wstawać. Gdy człowiek ma poukładane w domu, łatwiej jest mu się skupić na treningach i meczach. Wie, że poświęca się dla innych, robi to dla rodziny, którą się kocha.

Zimą w Wiśle doszło też do zmiany trenera bramkarzy. Jak się panu współpracuje z Maciejem Kowalem?

To szkoleniowiec młodego pokolenia, ma duże pojęcie o poruszaniu się bramkarza, podejmowaniu decyzji. Każdy trener ma nieco inne spojrzenie, ale ten sposób treningu bardzo mi odpowiada. Dogadujemy się, wymieniamy poglądy. Na pewno dołożył cegiełkę do tego, że mogłem zaliczyć rozgrywki do udanych.

W rozmowie z LoveKraków.pl bardzo chwalił pana Andrzej Dawidziuk, który kilka lat temu zaczął kształtować pana w Lechu Poznań.

Mam bardzo dobrego fachowca w klubie, jednak z trenerem Dawidziukiem mam częsty kontakt. Dobrze czasem uzyskać spojrzenie innej osoby. Moja droga do ekstraklasy nie była łatwa, dużo bardziej kręta niż wielu kolegów, ale opłacało się pracować. Przejście do Lecha pod skrzydła trenera Dawidziuka było bardzo dobrą decyzją.

Dawidziuk mówi, że to może być dobry czas na wyjazd z ekstraklasy. Zagra pan jeszcze dla Wisły?

Mam jeszcze roczny kontrakt w Krakowie, ale zdaję sobie sprawę z zainteresowania innych klubów. Teraz nie chcę mówić „tak” lub „nie”, deklarować się na sto procent. Mierzę wysoko, więc rozważę ciekawą ofertę. Teraz jest czas na odpoczynek i oczyszczenie głowy. Moja przyszłość wyjaśni się pewnie niedługo.

Wspomniał pan na początku, że mecz z Piastem był ostatnim w Wiśle dla wielu piłkarzy. Jak przez trzy lata dzielenia szatni odbierał pan Rafała Boguskiego?

Gdybym miał go określić jednym słowem, to byłoby to profesjonalista. Za świecą szukać w polskiej lidze piłkarza, który w ten sposób prowadził karierę. Można powiedzieć, że przychodziłem do klubu, gdy „Boguś” był już weteranem Wisły i ligi, ale zawsze dobrze się prowadził. Przeważnie był pierwszy w klubie, w siłowni lub u masażysty. Do tego jedzenie w pudełkach, zaangażowanie na sto procent. Dzięki temu rozegrał tak wiele spotkań w ekstraklasie i zdobywał trofea.

News will be here