Michał Mak: Sprintem na Reymonta

fot. Przemysław Marczewski/Wisła Kraków

KORESPONDENCJA Z WARKI. Dzwonił Stolarczyk, dzwonił Głowacki, więc Michał Mak uznał, że warto wrócić do Wisły.

Z Michałem spotykam się po kolacji. Przed wejściem do hotelowej restauracji dużo rozmawia z Łukaszem Burligą, razem też wychodzą po posiłku. Michał siada obok mnie, Łukasz czeka na kolegę oglądając końcówkę półfinału mistrzostw Europy do lat 21 między Rumunią i Niemcami.

– Jesteśmy sąsiadami z gór. Łukasz pochodzi z Jachówki, ja z Suchej Beskidzkiej. To może z dziesięć kilometrów drogi. Znamy się od lat, zawsze rozmawialiśmy przed meczami. Mamy dobry kontakt – tłumaczy Mak.

Burego i Maczka – tak nazywają ich koledzy – łączą nie tylko góry. Często spotykali się w busach na trasie Sucha Beskidzka – Kraków, gdy kilka razy w tygodniu dojeżdżali na treningi Wisły. Bliźniacy Michał i Mateusz Makowie grali w trampkarzach, Burliga był już juniorem starszym.

– Przygody nas nie omijały. Bus czasem uciekał, więc trzeba było gonić lub czekać na kolejny, i wracaliśmy do domu bardzo późno. Podróż przeważnie odbywała się na stojąco, a to było męczące. W drodze na trening wyskakiwaliśmy na przystanku pod AGH, potem biegliśmy sprintem na Reymonta – wspomina pomocnik.

Bramki dla rodziców

Gdy występowali w Ruchu Radzionków, Michał ewakuował się z autobusu przed kontrolerem. Jechał do Katowic z bratem i Miłoszem Przybeckim. Nie miał biletu, więc na widok „kanara” czmychnął przez... otwarte okno i dojechał kolejnym autobusem.

Kierowcy busów znali braci na pamięć, czasem darowali im kilka złotych z biletu. Nie odmawiali, bo w domu się nie przelewało. Rodzice pracowali od rana do nocy, by utrzymać czwórkę dzieci, bo Michał i Mateusz mają dwie starsze siostry. Bliźniacy nie zawsze zdążyli na obiad, ale mama namawiała, by nie odpuszczali treningów.

– Mama i tata są teraz w niebie. Jak strzelam gola, to zawsze dla nich. Podnoszę wtedy rękę, dziękując im za wychowanie. Nie zawsze było kolorowo, bo ojciec pił, ale zależało im na nas – przekonuje.

Bliźniacy nie mogą bez siebie żyć, choć od kilku lat nie grają w jednym klubie. Nawet podczas zgrupowania w Warce Michał kilka razy dziennie pyta Mateusza, co u niego. W ubiegłym sezonie Mateusz został mistrzem Polski z Piastem, a Michał wywalczył z Lechią brązowy medal i Puchar Polski.

– Nasze trofea są w domu siostry w Suchej Beskidzkiej, który jest dla nas wyjątkowym miejscem. Mamy wszystkie kolory, bo jest też srebro Mateusza z sezonu 2015/2016 – chwali się Michał, który podkreśla, że trofea są dla niego ważne i motywują go do pracy.

Życie zahartowało braci. Gdy mieli 15 lat, dyrektor sportowy Wisły Jacek Bednarz stwierdził, że są zbyt wątli i nie opłaca się w nich inwestować. Pojawiły się łzy, ale po latach okazało się, że Makom wyszło to na dobre.

– Widocznie tak miało być. Dziś nie czuję urazy do pana Bednarza, bo nie jestem pamiętliwy – przekonuje.

Do Wisły wrócił po 12 latach. Droga na Reymonta prowadziła przez Stadion Śląski Chorzów, Ruch Radzionków, GKS Bełchatów i Lechię Gdańsk. Były też epizody w Śląsku Wrocław i Arminii Bielefeld.

– Bardzo pomogła nam szkółka przy Stadionie Śląskim. Zanim zamieszkaliśmy w internacie, najpierw mieliśmy swój kąt w hotelu, a potem w pokoiku przy biurze – wspomina 28-latek.

REKLAMA

Skoro legenda dzwoni...

W Radzionkowie nie byli jedynymi bliźniakami, bo występowali w jednej drużynie ze starszymi braćmi Piotrem i Pawłem Gielami. Tam spotkali też „tatusia” Piotra Rockiego.

– Wiele się od niego nauczyliśmy. Też był niski i bazował na szybkości, uczył nas zwodów. Każdy zna jego „cieszynki”, były wyjątkowe. Dziś czasem wymienimy smsy – mówi.

Rocki był liderem szatni. W Wiśle jest kilku takich piłkarzy, między innymi Marcin Wasilewski. – Dopiero go poznaję, ale widać jego wpływ na drużynę. Młodzi mogą brać z niego przykład i uczyć się odpowiedniej postawy na boisku i poza nim – Mak nie ma wątpliwości.

Na pozyskaniu Michała bardzo zależało trenerowi Maciejowi Stolarczykowi. – To bardzo dobry piłkarz, pasuje mi również jego charakter – podkreśla.

Stolarczyk dzwonił do Maka, kilka telefonów wykonał również dyrektor sportowy Arkadiusz Głowacki. – Pomyślałem sobie, że jeżeli legenda klubu namawia mnie na przyjście, to powinienem to zrobić. Miałem kilka innych ofert, ale powiedziałem menedżerowi, że jak nie przedłużą mi umowy w Gdańsku, to Wisła ma pierwszeństwo – kończy Mak.


News will be here