Przebojowa babcia-olimpijka [VIDEO]

Barbara Ślizowska fot. LoveKraków.pl

– Człowiek musi mieć jakieś hobby – mówi 80-letnia Barbara Ślizowska, brązowa medalistka igrzysk olimpijskich w Melbourne w gimnastyce sportowej. Energii mógłby pozazdrościć jej niejeden 30-latek. Codziennie rano robi brzuszki, a potem rzuca się w wir pracy.

Była gimnastyczka od kilkunastu lat ma mieszkanie w dzielnicy Bieżanów-Prokocim. – Jest dużo zieleni, o którą dbają. Tutaj się bardzo dobrze mieszka – podkreśla Barbara Ślizowska.

Nie ma czasu na nudę

Nasza bohaterka w lutym skończyła 80 lat. Gdy wchodzimy do jej mieszkania, zastanawiamy się, czy aby to ona otworzyła nam drzwi. Dalibyśmy jej góra 60 lat. Fryzura, makijaż, dużo energii. Sport towarzyszy jej od dziecka. Gdy większość jej równieśniczek ledwo chodzi, ona każdego poranka ćwiczy brzuszki. To dopiero początek codziennej aktywności. Działa w Małopolskiej Radzie Olimpijskiej, w radzie nadzorczej spółdzielni mieszkaniowej i udziela się społecznie. Samochód? Wciąż chętnie prowadzi.

– Umiem sobie wyszukiwać zajęcia. Człowiek musi mieć jakieś hobby. Sportu nie opuściłam nawet na rok – przyznaje. – Wciąż dużo podróżuję, niedawno wróciłam od córki z Paryża. W czasach mojej młodości sport był bardzo dobrą okazją do wyjeżdżania z kraju i to wykorzystałam. Wiele zwiedziłam. Prywatnie nie miałabym na to szans – mówi.

Trudne lata wojny

Urodziła się w 1935 roku w Krakowie, ale już dwa lata później ojciec dostał pracę w budującej się Gdyni i zabrał ze sobą rodzinę. Następnie trafili do Warszawy. Tam przekonała się, jak wielkim okrucieństwem jest wojna, ponieważ trafiła do obozu w Pruszkowie. – Na szczęście udało się nam wrócić w komplecie do Krakowa. Tamte lata odbiły się jednak mocno na mojej psychice – przyznaje.

Ojciec brał udział w Powstaniu Warszawskim. Młoda Basia bardzo go kochała i mocno przeżywała każde rozstanie. – Widziałam martwych ludzi leżących na ulicach, jak po powstaniu prowadzili nas do pociągów towarowych – wspomina.

Przypadkowo do gimnastyki

Kontakt Barbary Ślizowskiej ze sportem zaczął się od piłki. Po powrocie do Krakowa cała rodzina zamiekszała przy ulicy Chopina. Ojciec zabierał ją na Wisłę. Do dziś pamięta piłkarzy grających wówczas dla Białej Gwiazdy. – Na meczach wykłócałam się z Cracovią i innymi – śmieje się. Jeździła z drużyną na wyjazdy, była jej „maskotką”.

Do sekcji gimnastycznej Wisły (potem była również zawodniczką Wawelu) trafiła w 1947 roku. Klub wybrał jej siostrę, ale ona szybko zrezygnowała. Los chciał, że później karierę zrobiła Barbara Ślizowska. – Dla mnie to nie lekkoatletyka, a właśnie gimnastyka jest królową sportu – podkreśla nasza bohaterka.

Zaginiony medal

Od najmłodszych lat jeździła na zawody. Występowała już jako 15-latka, choć zgodnie z przepisami mogła dopiero od lat siedemnastu. – Przed wyjazdami milicjant wpisywał, że jestem starsza. Trzy lata miałam 17 lat – uśmiecha się.

Na igrzyska w Helsinkach pojechała w 1952 roku. Miała problemy z kolanami i wydawało się, że w Melbourne już nie będzie miała okazji wystąpić. Pojawił się jednak lekarz, który przekonał ją do ciężkich ćwiczeń, które miały wzmocnić mięśnie i doprowadzić kolano do stanu używalności. – Udało się i razem z koleżankami w Australii stanęłyśmy na najniższym stopniu podium razem z Rosjankami.

Organizatorom zabrakło medali. Później mieli dosłać, ale krążek gdzieś przepadł. Barbara Ślizowska ma więc tylko replikę wykonaną na Akademii Górniczo-Hutniczej.

Życzcie mi tylko zdrowia

Na igrzyskach była sześć razy – jako zawodniczka, trenerka i sędzia. W 2006 roku przeżyła sentymentalną podróż. Pojechała do Melbourne 50 lat po zdobyciu medalu na zaproszenie organizatorów, którzy odtworzyli tamte sportowe święto. – Było wielu sportowców, którzy startowali w 1956 roku. To było coś pięknego – nie ukrywa.

– Jestem spełniona jako człowiek i sportsmenka. Życzcie mi tylko zdrowia – kończy Barbara Śllizowska.

 

 

Czytaj wiadomości ze swojej dzielnicy:

Bieżanów-Prokocim