Nie bał się wejść do Wisły. "Życie jest zbyt krótkie, by kalkulować" [ROZMOWA]

Artur Skowronek fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

W niedzielę o godzinie 17.30 Artur Skowronek po raz pierwszy poprowadzi Wisłę na stadionie przy ulicy Reymonta. Jego piłkarze, którzy nie wygrali od ośmiu spotkań, podejmą Lechię Gdańsk. – Nie biorę pod uwagę, że spadniemy – podkreśla 37-letni szkoleniowiec.

Michał Knura, LoveKraków.pl: W ekstraklasie pracuje aktualnie 11 polskich trenerów, w tym 5 rodem z Górnego Śląska. To coś znaczy?

Artur Skowronek, szkoleniowiec Wisły: To przypadek, że w jednym czasie aż tylu jest nas w ekstraklasie, ale dobrze wiemy, że Górny Śląsk obfituje w wiele klubów na poziomie centralnym. Niestety przez taki wysyp niektóre mają problemy. My w nich pracowaliśmy i zebraliśmy doświadczenie, które zostało zauważone w innych rejonach Polski. Fajnie, bo został doceniony wkład naszych wychowawców. Widać, że na Śląsku wykonywana jest dobra praca.

Życie trenera to życie na walizkach i ciągłe podróże po Polsce. Czuje się pan Ślązakiem, lokalnym patriotą?

Jestem stuprocentow Ślązakiem i ani trochę się tego nie wstydzę. Tam się urodziłem i wychowałem. To środowisko, które kształtuje charaktery. Życie w tym rejonie uczyniło ze mnie szkoleniowca, który lubi duże wyzwania i się ich nie obawia. Do Wisły przywiozłem determinację i pasję, która przed laty została tam we mnie zaszczepiona.

Pana małą ojczyzną jest Radzionków, klubem – Ruch, czyli popularne Cidry. Chciał pan zostać drugim Marianem „Ecikiem”Janoszką?

Nie mogło być inaczej, to był idol także moich czasów. Nie miałem jednak tak dużego talentu jak on, a przygodę z piłką zablokowały również kontuzje. Po latach cieszę się, że dwa poważne urazy kolana urwały marzenia o grze na wyższym poziomie i skupiłem się na kształceniu. Szybko wszedłem na drogę trenerską i dzięki temu mogłem w Stali Mielec prowadzić syna Mariana Janoszki, Łukasza.

Teraz się pan cieszy, ale kilka dni po kontuzji pewnie nie było wesoło.

To normalne, bo kochałem grać w piłkę. Staram się jednak żyć do przodu i nie rozmyślać o porażkach. Chciałem sobie zbudować życie na nowo, jako trener, i dzięki temu teraz dysponuję dużym kapitałem doświadczeń w różnych miejscach pracy.

Spodziewał się pan telefonu z Wisły?

Nie nastawiałem się za bardzo. Wiedziałem, że Maciej Stolarczyk, mimo słabszych wyników, wykonuje dobrą pracę i jest tutaj ceniony. Telefon jednak zadzwonił i trzeba było zrobić chłodną analizę, a potem czekały mnie dwie konkretne rozmowy.

Praca w klubie, który zdobył 13 mistrzostw Polski, to duża szansa. Przejmowanie go w takim momencie – duże ryzyko. Ewentualny spadek spadnie głównie na pana barki, choć odpowiedzialnych będzie więcej. 

Nie biorę pod uwagę, że spadniemy. Nie myślę, co będzie. Wierzę w analizę, którą wykonałem przed podjęciem decyzji, umiejętności piłkarzy i naszą wspólną pracę. Życie jest zbyt krótkie, by kalkulować i czekać na lepszą propozycję. Wisła to wciąż czołowy polski klub i moim oraz piłkarzy zadaniem jest dobrymi wynikami pomóc ludziom, którzy stawiają go na nogi.

Jakub Błaszczykowski w Wiśle jest nie tylko piłkarzem i miał wpływ na decyzję o pana zatrudnieniu.

Nie było mnie przy podejmowaniu decyzji, więc trudno to komentować. Wszystkim zależało na rozmowach, było widać, że władze Wisły chcą jak najlepiej trafić personalnie. Widocznie spotkania przebiegły tak dobrze, że mi zaufano. Ja też mam do nich pełne zaufanie.  

Miał pan 30 lat, gdy zaufała ekstraklasowa Pogoń Szczecin. Beniaminek robił podchody czy propozycja spadła jak grom z jasnego nieba?

Nie spodziewałem się, było to dla mnie zaskoczenie, a nawet szok! Wiem, że długo byłem obserwowany, także na żywo. Przyglądano się mojej pracy, jak działam podczas meczów.

Dobrze pan tam zaczął, ale – jak sam później przyznał – „odleciał”. Szukał pan kwadratowych jaj?

Beniaminek powinien był pielęgnować to, co dobre, a ja niepotrzebnie zacząłem kombinować. Chciałem zmieniać taktykę, a źle oceniłem potencjał szatni. Przegrywaliśmy zimowe sparingi i zabrakło zaufania między mną i piłkarzami. Kto pracuje, popełnia błędy. Mam w sobie bardzo dużo pokory. I myślę, że wyciągam wnioski z błędów.

Jakie płyną z telefonów do byłych podopiecznych, których pytał pan, co mógłby poprawić?

Nie było ich aż tak dużo, ale rzeczywiście prosiłem o opinie. Na początku trenerskiej drogi brakowało budowania relacji, dziś wiem, że to podstawa.

Początek meczu we Wrocławiu spowodował u pana stan przedzawałowy?

Nie, jestem spokojnym człowiekiem. Pomyślałem jednak: „co jest grane?”. Szybko się otrzepaliśmy i zaczęliśmy kontrolować wydarzenia na boisku, strzeliliśmy gola. Pokazaliśmy, że razem można wychodzić z trudnych sytuacji. Ostatecznie przegraliśmy, ale analizowałem nasz występ trzy razy i znalazłem kilka pozytywów. 

Bramkę, która zdecydowała o porażce, wrocławianie zdobyli w 77. minucie. Wisła nie wygląda na dobrze przygotowaną fizycznie, skoro w tym sezonie między 60. a 90. minutą straciła aż 13 goli.

Moim zadaniem jest teraz zapanować nad sytuacją, poprawić także ten aspekt. Zmiana trenera zawsze daje nadzieję.