Słowacy, czyli Węgrzy, którzy wspominają wielki Bayern. Gdzie dziś gra Cracovia?

Pamiętny mecz DAC - Bayern fot. fcdac.sk

KORESPONDENCJA Z DUNAJSKIEJ STREDY. Starsi oglądali to na własne oczy, młodzi wiedzą i z dumą opowiadają. DAC podejmuje w czwartek (godzina 20.30) Cracovię w eliminacjach Ligi Europy, ale tutaj wciąż żywe są wspomnienia sprzed 31 lat i meczów z Bayernem Monachium. Administracyjnie miasto należy do Słowacji, ale mentalnie jest częścią Węgier. Rząd w Budapeszcie o tym nie zapomina.

Środa, 10 lipca. Dunajská Streda, ulica Športová. 50 kilometrów od Bratysławy, 20 kilometrów od granicy z Węgrami. W lutym, w obecności Viktora Orbana, premiera Węgier, otwarto tu obiekt o nazwie MOL Arena, nowoczesny stadion na niespełna 13 tysięcy miejsc. Przed wjazdem na parking stoi pomalowana w klubowe barwy – żółty i niebieski – brama starego obiektu, który powstał w 1954 roku. Naprzeciwko niewielki, stary bar. Poza meczami nie ma tu tłumów, ale miejscowi przychodzą, bo ceny zachęcają – lane piwo za 1 euro, 50 mililitrów wódki kosztuje 70 eurocentów. Można też kupić węgierski szalik za 10 euro. O znaczeniu Węgrów w tym regionie w dalszej części tekstu.

Przy stole samotnie siedzi starszy mężczyzna. Towarzyszy mu Zlatý Bažant, słowackie piwo, które popija małymi łykami. Podchodzę więc i zagaduję o rywalizację z Bayernem Monachium w drugiej rundzie Pucharu UEFA 1988 roku. Gabor ożywia się. Miałem szczęście, był tu 31 lat temu.

Przyjechał wielki Bayern

– Pamiętam jakby to było dziś. Grali w listopadzie, więc szybko zjedliśmy obiad i biegliśmy pod stadion, bo mecz zaczynał się o 13.30 Nie miałem biletu, ale wszedłem na stadion przez dziurę w ogrodzeniu razem z bratem i kolegą. Oficjalnie spotkanie oglądało koło 15 tysięcy widzów, ale było dużo więcej ludzi. Ci, którym nie udało się dostać wejściówek lub jakimś cudem dostać się na trybuny bez biletu, wisieli na drzewach, gromadzili się na pobliskich wzgórzach, nasłuchiwali. Przez lata czegoś podobnego tu nie widziałem – wspomina Gabor.

Zespół DAC prowadził trener Karol Pecze, ten sam, który kilka lat później przejmie Wisłę Kraków (pracował pod Wawelem w sezonie 1992/1993). Za przygotowanie zawodników z Monachium odpowiedzialny był Jupp Heynckes. U siebie Bayern wygrał 3:1, w maleńkim miasteczku, wówczas w granicach Czechosłowacji, było 2:0 dla Niemców.

W autobiografii Pecze pisze, że Bayern pokazywał swoją wielkość. Piłkarze, chcąc uniknąć zainteresowania, nie trenowali na stadionie przed meczem. Zadbali o swoje autokary, przywieźli nawet swoją wodę mineralną. Tylko menedżer Uli Hoeneß przyszedł sprawdzić stan murawy.

– Kilka minut przed meczem razem z naszym lekarzem spojrzeliśmy na maszt z flagą UEFA. Powiedziałem mu, by popatrzył na nią dobrze, bo nie wiemy ile lat upłynie, nim tak wielki klub znów tu przyjedzie. To były prorocze słowa – wspominał Pecze trzy lata temu w rozmowie z serwisem DAC Dunajska Streda.

Kroki do przodu za węgierskie pieniądze

Klub z prowincji przez ponad 100 lat (został założony w 1904 roku, dwa lata przed Cracovią) znaczył niewiele. Mecze z Bayernem, dzięki wygraniu Pucharu Czechosłowacji, były tylko miłymi wspomnieniami, które osładzały gorzką rzeczywistość.

W 2010 zawodnikiem DAC został bramkarz Grzegorz Szamotulski, ale długo tu nie wytrzymał. W autobiografii pisał, że dostał ciasny pokój pod trybuną, a jedynym wyposażeniem były pościel i czajnik. Wyjechał stąd, gdy stwierdził, że koledzy sprzedali mecz. Wrócił jeszcze na dwa, ale za podróż z Polski kazał sobie płacić po trzy tysiące euro.

Minęło kilka lat, a sytuacja zmieniła się o 180 stopni. DAC ma okazałą bazę z dziesięcioma boiskami i piękny stadion. Od trzech lat obiekt szczyci się największą frekwencją w lidze. W sezonie 2018/2019 na mecze przychodziło średnio prawie osiem tysięcy widzów. Drugi wynik należy do Spartaka Trnawa i jest dwa razy gorszy.

W ostatnich dwóch sezonach DAC kończył ligę na podium, ale apetyty na historyczne mistrzostwo są tu coraz większe. Przed rokiem przygoda w europejskich pucharach zakończyła się na drugiej rundzie. Najpierw rywal Cracovii wyeliminował Dinamo Tbilissi, a potem odpadł z Dynamem Mińsk.

– Wystarczy się przejść po ulicach i zobaczycie, że ludzie rozmawiają głównie o piłce – mówi niemiecki trener drużyny, Peter Hyballa.

Żółto-niebiescy przestali być brzydkim kaczątkiem dzięki finansowemu wsparciu z Węgier. Od kilku lat jednym z elementów polityki zagranicznej jest kierowanie ogromnych pieniędzy na tereny, które od dawna nie należą do nich. Jednym z takich miejsc jest Słowacja i Dunajska Streda. Tutaj pieniądze przyszły razem z nowym właścicielem, słowackim Węgrem Oszkarem Vilagim, przyjacielem premiera Orbana. Vilagi jest członkiem zarządu paliwowego potentata - MOL. Nie przez przypadek więc nowy stadion DAC nosi nazwę MOL Arena, a baza treningowa – MOL Akademia. Budowę ośrodka wsparł również Węgierski Związek Piłki Nożnej, który przekazał na ten cel 6,5 miliona euro.

Społeczne podziały

Dunajska Streda i okoliczne miejscowości przez lata były częścią Węgier. Po pierwszej wojnie światowej, w wyniku ustaleń traktatu w Trianon (1920) Dunajska Streda znalazła się w granicach Czechosłowacji, a dziś jest miastem powiatowym na Słowacji. 80 procent populacji 23-tysięcznego miasteczka to Węgrzy, co widać i słychać na każdym kroku.

Nazwy ulic, urzędów, oferty w sklepach, a nawet menu w kiosku z fast foodami są podawane po słowacku i węgiersku. Na stacji kolejowej wita nas nazwa Dunajska Streda i Dunaszerdahel. Oficjalna strona klubu ma wersję dla Węgrów, a rzecznik wysyła informacje dla mediów po słowacku, angielsku i węgiersku. Podobnie jest z informacjami porządkowymi przy wejściu na sektory MOL Areny.

Przy wejściu do wspomnianego już baru wisi mały plakat przypominający o meczu z Cracovią. Część słów, jak "czwartek" i "Kraków" ma węgierską pisownię.

– Mentalnie jesteśmy Madziarami. Zwłaszcza starsi ludzie dużo lepiej mówią w tym języku. Na mecze przyjeżdża wielu kibiców z Węgier – podkreśla Gabor.



Na MOL Arenie często słychać węgierski hymn i przyśpiewki. To nie podoba się części słowackiego społeczeństwa, więc temat podjęli politycy. Na początku roku prowadzili zmiany w ustawie o symbolach narodowych, by nie grać hymnu innego państwa, gdy na stadionie nie ma zagranicznej delegacji. Poprawka wywołała burzę w obu krajach i ostatecznie ustawa znów została zmieniona, by nie dyskryminować mniejszości narodowych.

Gdy obowiązywała, klub płacił kary, a kibice potrafili obchodzić zakaz. Zamiast kartoniady w barwach węgierskiej flagi, nad głowami trzymali kartki z napisami „czerwony”, "biały”, „zielony”. Dziś swoje przywiązanie mogą okazywać zgodnie z prawem.

Społeczne podziały odbijają się na piłce i widać je na trybunach w czasie spotkań z drużynami z innych regionów Słowacji. Szczególnie drastycznie było w 2008 roku, na starym stadionie DAC doszło do poważnych incydentów. Gabor był wtedy na jednym z sektorów. – Było bardzo gorąco. Graliśmy ze Slovanem Bratysława i doszło do zamieszek z udziałem kibiców obu klubów. Słowacka policja ostro potraktowała naszych fanów, było wielu rannych – wspomina nasz rozmówca.

News will be here