Wnuk wspomina Ryszarda Niemca: Ja i znany piłkarski działacz pod oprawą na kibolskiej trybunie [Rozmowa]

Ostatni mecz Ryszarda Niemca na żywo. Po lewej jego wnuk, Rafał Miżejewski fot. archiwum prywatne

– Wyobrażacie sobie, że dziś Cezary Kulesza czy Zbigniew Boniek oglądają mecz z „Żylety”? – mówi w wywiadzie dla LoveKraków.pl Rafał Miżejewski, wnuk zmarłego redaktora i byłego prezesa Małopolskiego Związku Piłki Nożnej Ryszarda Niemca.

Ryszard Niemiec zmarł 17 marca w wieku 84 lat. Jego pogrzeb odbył się dziś, 23 marca, w Alei Zasłużonych cmentarza Rakowickiego.

Michał Knura, LoveKraków.pl: W dniu śmierci dziadka napisałeś na Twitterze: „Zabrałeś na stadion, podsunąłeś pod nos pierwszą gazetę, z pasją opowiadałeś o historii i polityce, pchnąłeś do dziennikarstwa. Byłeś wspaniałym człowiekiem, moim największym autorytetem i kochanym dziadkiem. Dziękuję”.

Rafał Miżejewski, wnuk Ryszarda Niemca, reporter Radia ZET: Wprowadził mnie w świat piłki i kibicowania. W 1996 roku po raz pierwszy zabrał dwulatka na stadion Wisły na wydarzenie niezwiązane z meczem. Później towarzyszyłem mu w loży VIP w czasie wielu spotkań złotej ery Kasperczaka. Pewnego razu jakimś cudem nie mieliśmy biletów i poszliśmy na „kibolską” trybunę. Było to spotkanie z oprawą, więc znaleźliśmy się pod wielką płachtą. Byłem w siódmym niebie, a tuż obok mnie stał znany działacz piłkarski Ryszard Niemiec. Wyobrażacie sobie, że dziś Cezary Kulesza czy Zbigniew Boniek oglądają mecz z „Żylety”? Później chodziliśmy na różne sektory, ale wracaliśmy jednym samochodem i dyskutowaliśmy o tym, kto zagrał źle, a komu należą się pochwały.

Do ostatnich dni interesowały go losy małopolskich drużyn.

Pytał o wyniki, wizualizował, jaki mają wpływ na tabelę. Ostatnią świadomie obejrzaną przez niego transmisją była ta z rywalizacji GKS-u Katowice z Wisłą. Lubił rozgrywki niższych lig, dlatego w listopadzie pojechaliśmy na spotkanie Strzelców Kraków w A klasie, ponieważ szukał inspiracji do tekstu. To był jego ostatni mecz „na żywo”. Było ujmujące, gdy prawie 84-letni, schorowany człowiek pytał 20-letnich zawodników o niuanse związane z grą. Wprowadziłem go w świat internetu, pokazałem Twittera.

Ryszard Niemiec z dwuletnim wnukiem i córką na stadionie Wisły w 1996 roku. Fot. archiwum prywatne
Ryszard Niemiec z dwuletnim wnukiem i córką na stadionie Wisły w 1996 roku. Fot. archiwum prywatne


Komentarzem w internecie potrafił wzbudzić kontrowersje.

Czasem ostrym wpisem wzniecał pożar, który starałem się gasić. Uważał jednak, że ze względu na wiek, wolno mu nieco więcej. Sprawnie poruszał się w tym świecie, wchodził w dyskusje, odpisywał nawet anonimowym osobom. Dzięki temu wiele osób mogło go poznać.

Tak jak dziadek zostałeś dziennikarzem. Przypadek?

Gdy byłem trampkarzem Wieczystej i uświadomiłem sobie, że wielka kariera nie stoi przede mną otworem, postanowiłem, że zostanę dziennikarzem. Dziadek nakierował mnie na ten zawód. Miałem jego pomoc i błogosławieństwo, ale nigdy nie „załatwiał” rodzinie pracy. Prędzej zrobiłby to dla obcej osoby, której trzeba pomóc. Jeżeli działacze są przedstawiani jako symbol nepotyzmu i kolesiostwa, to był przeciwieństwem. Gdy byłem mały, podsuwał mi „Przegląd Sportowy” i tygodniki polityczne. Najpierw oglądałem obrazki, a w gimnazjum i liceum zacząłem być świadomym czytelnikiem.

Był temat, o którym nie chciał lub nie potrafił rozmawiać?

Ryszard Niemiec był niezwykle oczytany, światły, elokwentny. W jego pokoju są setki, jeśli nie tysiące książek, które zbierał od czasu przeprowadzki z Rzeszowa do Krakowa. Można było z nim porozmawiać o sporcie, polityce, historii. Siadało się w fotelu, zadawało pytanie i otrzymywało piękny wykład. Sam jego życiorys jest piękną opowieścią o transformacji ustrojowej, wolnej Polsce, raczkującym dziennikarstwie. Niektórym mógł się nie podobać nieco archaiczny styl jego tekstów, ale ja doceniałem ten język, stosowane metafory. Ulubionym słowem Dziadka było „aliści” i nawet się śmialiśmy, że także do najbliższych będzie tak mówił.

Redaktor Krzysztof Kawa z „Dziennika Polskiego” wspominał, że mimo choroby regularnie pisał felietony i to nie tylko do tej gazety.

Pisał do końca, choć współpraca z klawiaturą sprawiała mu coraz więcej trudności. Kiedyś tworzył tekst w godzinę, ostatnio w pięć. Siadał jednak przed komputerem i zaciskał zęby. W ostatnim czasie dyktował treści, które spisywaliśmy razem z mamą. Gdy powiedział, że nie da rady oddać felietonu do „Dziennika Polskiego”, i poprosił, by poinformować o tym redaktorów, wiedzieliśmy, że to jego ostatnie dni.