Błaszczykowski i Dyja. Zdrowa znajomość od kilkunastu lat

Kuba Błaszczykowski i Leszek Dyja podczas spływu Doliną Policy fot. MK

KORESPONDENCJA Z WARKI. Jest bardzo prawdopodobne, że gdyby kapitan Wisły nie trafił do doktora Jerzego Wielkoszyńskiego, a potem jego ucznia Leszka Dyi, nie grałby już zawodowo w piłkę. Od niedawna panowie pracują razem w Wiśle Kraków.

Kuba w grudniu skończy 34 lata. Sporo osiągnął z kadrą i w klubie, grając między innymi w finale Ligi Mistrzów w barwach Borussi Dortmund. W ubiegłych latach zmagał się z różnymi problemami zdrowotnymi. Teraz dochodzi do siebie po złamaniu kości stopy.

Urazów, dużo poważniejszych jak zerwanie więzadła w kolanie, w jego karierze było wiele. Przed ostatnimi mistrzostwami Europy i świata trwała walka z czasem, by jeden z najbardziej lubianych polskich zawodników mógł pojechać na duże imprezy.

„Byłem przerażony”

Do Francji i Rosji Błaszczykowski jechał dzięki dużej pomocy Leszka Dyi, trenera przygotowania fizycznego. Od kilkunastu dni specjalista współpracujący z kadrą Jerzego Brzęczka zajmuje się również się podopiecznymi Macieja Stolarczyka.

W rozmowie z LoveKraków.pl zdradza, jak źle było z Kubą przed rokiem, tuż przed wyjazdem na mundial za naszą wschodnią granicą. Skrzydłowy miał problemy z plecami.

– Myślałem, że przyjedzie do Płocka odpocząć i zrobimy szlif. Wynikało to z tego, że akurat nie miałem z nim bezpośredniego kontaktu. Tymczasem po czterech miesiącach leżenia w łóżku był w fatalnym stanie. Nie wierzyłem, że może tak źle wyglądać – opowiada Dyja.

Kubę charakteryzuje jako odpowiedzialnego i świadomego piłkarza. Gdy kilka lat wcześniej przyjechał pracować z nim 16 tygodni po rekonstrukcji więzadeł, pomocnik wyglądał rewelacyjnie.

– Rok temu się przeraziłem. Musieliśmy zweryfikować wszystkie plany i zacząć od zera. Przez 1,5 tygodnia nie opuszczaliśmy siłowni. Ćwiczyliśmy dwa razy dziennie po 2,5-3 godziny. Kuba wykonał kolosalną pracę – podkreśla trener.

Uczeń Wielkoszyńskiego

Dyja, w przeszłości bardzo utalentowany sprinter, wychowanek Górnika 09 Mysłowice, do piłki trafił przez przypadek. Jako czynny zawodnik nie potrafił wymienić połowy drużyn grających w ówczesnej I lidze i ten zespołowy sport go nie interesował.

– Wiedziałem tylko, komu kibicują w danej dzielnicy, by dobrze odpowiedzieć na pytanie za kim jestem – śmieje się.

Wszystko się zmieniło, gdy z polecenia teścia trafił do doktora Jerzego Wielkoszyńskiego. To nieżyjący już lekarz ze Śląska, który już w latach 80. ubiegłego wieku miał inne podejście do treningu piłkarzy. Ludzie uważali go za szamana, jego metody do dziś są kontrowersyjne. Uważał, że robienie tak zwanej bazy tlenowej i bieganie po górach nie jest najważniejsze. Stawiał na inne propocje treningu.

– Gdy trafiłem do doktora, trenowałem razem z piłkarzami, którzy korzystali z jego metod. Tam poznałem młodego Kubę, wówczas zawodnika Wisły. Powoli zgłębiałem tajniki przygotowania fizycznego piłkarzy. Po zakończeniu kariery na poważnie zająłem się tym aspektem – tłumaczy Dyja.

Piłkarze nad lekkoatletami

Potwierdza, że lekkoatleci i piłkarze nie przepadają za sobą. Dyja tłumaczy to trudnym współżyciem na obiektach treningowych i lepszym traktowaniem piłkarzy, także przez władze klubów.

– Jestem wychowankiem klubu, gdzie piłka była na pierwszym miejscu. My nigdy nie mieliśmy pewnej szatni czy boiska do treningu – wspomina.

Sportowcy indywidualni bardzo ciężko pracują, a ich uposażania są dużo mniejsze od piłkarzy ekstraklasy. Do tego często trenują w samotności, nie mają z kim zamienić słowa, co jest bardzo trudne. Dyja doświaczył tego na własnej skórze. Lekkoatleta, który źle wystartuje, traci szanse na dobry wynik. Gdy piłkarz ma słabszy dzień, na boisku ma wsparcie kolegów, którzy są w stanie naprawić jego błąd.

Doświadczenie procentuje

Choć Dyja jest nową osobą w wiślackiej szatni, nie potrzebował aklimatyzacji. W przeszłości z jego pomocy oprócz Błaszczykowskiego korzystali również Marcin Wasilewski, Paweł Brożek i Arkadiusz Głowacki.

W krakowskim klubie współpracuje z Wojciechem Żuchowiczem. Na razie dużo rozmawiają i się poznają. Dzięki dwóm specjalistom praca z piłkarzami ma być bardziej zindywidualizowana. Szatnia Białej Gwiazdy pod względem wieku jest bardzo rozpięta. Daniel Hoyo-Kowalski w tym roku skończy 16 lat, a Marcin Wasilewski już 39.

– Doświadczenie z uprawiania zawodowo sportu bardzo mi pomaga. Przeżyłem wielu trenerów, którzy stosowali różne metody, i nie mogę powiedzieć, że jedna była dobra, a druga zła. Z każdej coś wyciągnąłem – zapewnia.

Nauczył się poznawać reakcje organizmu na bodźce. Potrafi przewidzieć reakcję zawodnika i odpowiednio dobrać ćwiczenia. 

REKLAMA

News will be here