„Czasem sobie zaklnę pod nosem”. Archiwalny wywiad z Julią Kmiecik

Julia Kmiecik fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl
17 października zmarła w wieku 91 lat Julia Kmiecik, matka legendy Wisły Kazimierza Kmiecika i wierna fanka Białej Gwiazdy. Przypominamy naszą rozmowę z Julią Kmiecik z maja 2016 roku.

Przez 51 lat praktycznie nie opuszczała domowych spotkań przy ulicy Reymonta. Upał, zimno i choroba ustępowały wielkiej pasji do piłki i spotkań z ludźmi. Na lożę VIP przychodziła na długo przed pierwszym gwizdkiem. Obdarowywała innych kibiców uśmiechem, nie odmawiała wspólnych zdjęć. Głośno biła brawo po golach i ładnych akcjach, trochę narzekała, gdy piłkarzom nie szło.

W reportażu dla Telewizji Trwam zapytano ją o odejście i śmierć. Mówiła, że jest w takim wieku, że się nie przejmuje, bo „teraz ludzie tak młodo umierają”. Pół żartem, pół serio zastanawiała się, czy w Niebie będą mecze i czy tam z nią wytrzymają.

Piątkowe spotkania Wisły z Piastem poprzedzi minuta ciszy. Zawodnicy Białej Gwiazdy zagrają z czarnymi opaskami na rękach.

Rozmowa Michała Knury z Julią Kmiecik, opublikowana w LoveKraków.pl 5 maja 2016 roku.

Michał Knura, LoveKraków.pl: Wygra pani ten konkurs?

Julia Kmiecik: Może się uda! Nie wiem, kto to załatwił, kto mnie tam „wysłał”. Z kościoła idę, to mnie ludzie zaczepiają i mówią „Wszyscy na panią głosujemy” (śmiech). Za pierwszym razem zdziwiona byłam i pytam ich „Jakie głosowanie? Przecież wybory niedawno były”. Do Kazika z Warszawy dzwonili, że też wszyscy są za mną. Co mam zrobić? Fajnie jest!

Nie wypominając wieku, pani konkurentki są cztery albo i pięć razy młodsze!

Stara jestem, to piłkarzy nie rozpraszam. Młode to krótko się ubierają, nóżki ładne pokazują. I jak zawodnicy mają się skupić na grze? (śmiech). Jakiegoś dziadka może bym jeszcze mogła poderwać! Ale kto by mnie tam chciał.

Albo piłkarza.

Marne szanse. Jak przed meczem jestem wcześniej na stadionie, to czasem zaglądam do Władzia [Władysława Nowakowskiego – przyp.red.], szewca Wisły. Pytam go „Władziu, a ty jeszcze możesz?”. On taki zmieszany, dziwnie patrzy. „Czy jeszcze możesz co wypić!” – mówię. Ha ha ha.

A pani może?

Jak mnie na wesele zaproszą, to cztery kieliszki wódki na spokojnie. Więcej nie. Kaziu też lubi, zawsze ma dobry humor. Niczego sobie już nie odmawiam. Nie wiem, czy jutra dożyję. Ludzie teraz tak młodo umierają…

Co pani powie o Wiśle?

No, nie idzie im najlepiej. Chłopcy jakoś sił nie mają. Może nie pojedzą? Rosół, kapucha, schabowy - to jest jedzenie. A dziś to ludzie trawę jedzą, na nawozach hodowaną. Ja sobie pojem i jakoś sklerozy nie mam. Pieniądze sobie dobrze policzę. Renty nikomu nie oddam! (śmiech).

To czym pani syna Kazimierza karmiła, że taki z niego piłkarz wyrósł?

Zawsze lubił dobrze zjeść. Za jego młodości w ciężkich czasach żyliśmy. Mąż pracował, ja pracowałam. Najpierw za Niemca w dworze, potem przez 31 lat w spółdzielni przy składaniu długopisów, wiecznych piór. Często nie było mnie w domu, więc syn porządny posiłek jadł dopiero wieczorem, gdy wrócił z treningu Wisły. Jak ze szkoły na Reymonta jechał, to w kiosku przy Cracovii bułkę i śmietanę kupował.

Na piłkę był skazany?

Po moim bracie geny odziedziczył. W Węgrzczance grał. Z Kaziem na plecach chodziłam na ich mecze. Zresztą do dziś bardzo im kibicuję, jestem na wszystkich spotkaniach, jeżeli godziny nie pokrywają się z terminami Wisły. Składki opłacam, rocznie 50 złotych. Kazia od małego ciągnęło na boisku. Jak ze szkoły wyszedł, to książki w krzaki pod kapliczkę rzucił [pod domem – red.] i od razu w piłkę leciał kopać.

Dobrym synem jest?

Bardzo dobrym, choć po wojnie była bieda jak skurczybyk. Napracowaliśmy się. Wody trzeba było ze studni przynieść. Ile węgla się nanosiliśmy z kolei. Teraz to dzieci mają dobrze, a nic im się nie chce. Nie szanują. Rodzice na treningi samochodami z nimi jeżdżą, jak z królami. Nic nie robią, a jeszcze źle mają.

Chodzi pani na mecze Wisły od 48 lat. Niesamowite!

Odkąd Kaziu zaczął grać. Jak byłam młodsza, jeździłam za Wisłą na wyjazdy. Byłam w Opolu, Mielcu, Chorzowie. Jak miał 14 lat, to musieliśmy się zgodzić, by z reprezentacją mógł pojechać do Francji. Zwiedził kawał świata. Do dziś mam wódkę z wężem, którą mi przywiózł z Korei.

Co do wódki. Pamiętam, jak wiślacy z Legią mieli grać w niedzielę. W sobotę Kazik trochę sobie wypił. Pytam go „Jak ty będziesz grał?”. Wyspał się, wykąpał. Rosół zjadł, żółtko z jajka wypił i poszedł na mecz. Dwa gole strzelił!

Głośno pani kibicuje?

Zawsze! Szalik w górę i „Jak długo na Wawelu…”. Mecze zawsze przeżywam. Jak im nie idzie, albo do tyłu grają, to ręce mi się pocą. Czasem sobie zaklnę pod nosem. Bóg mi wybaczy, bo do kościoła chodzę.

Jak pani syn grał, to pewnie wszyscy mamie gratulowali jego goli.

Było miło, ale nie zawsze mu wszystko wychodziło. Raz nie strzelił karnego. Jak kibice nadawali! A ja siedziałam wśród nich. Mówię im „Dziś kolacji nie dostanie!”. Za chwilę poszedł jak strzała, bramkę zdobył i ludzie do mnie od razu „No niech go pani nie głodzi, niech mu da kolację”. To były czasy! Choć raz prawie zawału dostałam!

Co się stało?

Stał w polu karnym i przez przypadek dostał piłką. Przytomność stracił i wpadł do bramki. Na szczęście dobrze się skończyło.

Których piłkarzy pani lubi?

Wszystkich, bo to moja drużyna. Najbardziej jednak szanują Głowackiego i Brożka. A z nowych podoba mi się Ondraszek. Jak on pracuje na boisku! Miło patrzeć.

Jak pani zareagowała na gola bramkarza Niecieczy?

Nie widziałam, bo wcześniej wyszłam ze stadionu. W samochodzie się dowiedziałam, że bramkarz gola strzelił. Już nigdy wcześniej nie wyjdę! Przysięgam.