Początki były trudne – nie ukrywa Jakub Krzyżanowski, który wrócił po wypożyczeniu do Torino, gdzie występował w drużynie młodzieżowej. Teraz chce powalczyć o miejsce na lewej obronie Wisły Kraków w sezonie 2025/2026.
Michał Knura, LoveKraków.pl: Masz za sobą niemal cały rozegrany sezon, 29 meczów. Trener Mariusz Jop powiedział, że Primavera jest słabsza od I ligi w Polsce. Co o niej powiesz?
Jakub Krzyżanowski, obrońca Wisły Kraków: Ja bym powiedział, że to jest przede wszystkim zupełnie inna liga. Jest ogromna różnica w fizyczności, ale jeśli chodzi o przygotowanie techniczne i taktyczne, to niektórzy zawodnicy spokojnie poradziliby sobie w I lidze lub wyżej. U nas gra się bardziej bezpośrednio, a w Primaverze było więcej rozgrywania, taktycznego przesuwania. Akcje były trochę dłuższe. Dla mnie to zupełnie nowe doświadczenie.
Czułeś się, jakbyś wrócił z... Erasmusa?
Trochę tak, zwłaszcza, że Turyn też jest akademickim miastem. Mój pobyt we Włoszech postrzegam jako fajną przygodę. Na pewno wiele się nauczyłem, mam inne spojrzenie na piłkę i życie. We Włoszech ludzie mają większy luz. Na pewno dużo z tego wyjazdu wyciągnąłem.
Zanim przeszedłeś testy medyczne i zostałeś wypożyczony do Torino, przez kilka dni przebywałeś w Bolonii. Już wtedy uczyłeś się języka?
Najwięcej nauczyłem się już mieszkając w Turynie. Przed wyjazdem miałem książkę do włoskiego, codziennie korzystałem z aplikacji Duolingo. Pierwsze dwa miesiące były dla mnie trudne, ale po tym czasie zaczynałem się komunikować. W ciągu dwóch ostatnich miesięcy już dość swobodnie się komunikowałem.
W szatni obowiązywał język włoski czy angielski?
Połowa zawodników była z innych krajów, więc było dużo angielskiego, aczkolwiek trenerzy nie za bardzo potrafili. To też wymuszało na nas szybką naukę włoskiego. Jak już powiedziałem, początki były trudne, ale szybko nauczyliśmy się piłkarskich komend i po kilku tygodniach rozumieliśmy się z trenerami. Ja w szatni przede wszystkim stawiałem na angielski, ale wynikało to z tego, że trzymałem się z chłopakami, którzy tak jak ja byli z innych krajów. Gdy na boisku ktoś krzyknął „uomo”, to było wiadomo, że blisko jest rywal. „Avanti” oznaczało grę do przodu, a „spazio” przestrzeń.
Jest w tobie choć trochę zawodu, że Torino nie zdecydowało się na transfer z Wisły i wróciłeś do Polski?
Nie, naprawdę nie. Miałem opcję jeszcze przez rok grać w Primaverze, ale się na to nie zgodziłem. Stwierdziłem, po rozegraniu niemal całego sezonu, w większości meczów w pełnym wymiarze, że nie ma sensu zostawać w tej samej lidze i chcę iść do seniorów. Nie jestem rozczarowany.
Na dziś twoim priorytetem jest pozostanie w Wiśle, czy nasłuchujesz informacji o zainteresowaniu innych klubów?
Jestem w Wiśle i dobrze się tu czuję. Mamy fajny sztab, super zawodników. Walczę o grę w wyjściowym składzie pierwszego zespołu.
W sporcie nieszczęście jednego jest szansą dla drugiego. Rafał Mikulec doznał poważnej kontuzji i przyszły sezon będzie miał z głowy. Klub chce sprowadzić lewego obrońcę, ale otwiera się przed tobą możliwość regularnej gry w seniorach
Rywalizacja jest już teraz, bo mamy Arka Ziarkę z rezerw, z bardzo fajną lewą nogą. Nie jestem jedyny i chcę się pokazać z jak najlepszej strony, by regularnie grać w I lidze
Wróćmy do Włoch. Kilka razy trenowałeś z drużyną grającą w Serie A.
Miałem okazję trzy albo cztery razy. Mało, bo chyba taka była polityka klubu i niezbyt chętnie kierowali wypożyczonych do pierwszego zespołu Miałem jednak wszystko, co było mi potrzebne. Raz w tygodniu wszyscy obcokrajowcy brali udział w lekcjach włoskiego, w czasie kontuzji zapewnili mi rehabilitację, basen. Bardzo o nas dbali. Mieszkaliśmy w kamienicy w centrum Turynu, po dwóch graczy na mieszkanie 30 mkw. Ja trafiłem na Irlandczyka i dobrze się dogadywaliśmy, a do tego mogłem podszlifować angielski. Korzystaliśmy z małej stołówki, gdzie gotowała nam starsza Włoszka. Pasta była codziennym przysmakiem na obiad i kolację.
Nie jesteś pierwszym piłkarzem, od którego słyszę, że we Włoszech żyje się nieco luźniej niż w Polsce.
Ludzie nie są tak spięci, zagonieni. Najlepszy przykład jest z naszych zbiórek przed wyjazdem na trening. Mieliśmy być o 8:45 i w Polsce pewnie każdy o 8:40 czekałby już na busa. A we Włoszech było dobrze, jak ruszaliśmy o 9. Autobus się spóźniał, a niektórzy i tak nie zdążyli dotrzeć przed nim.
Wiem, że miałeś okazję porozmawiać po polsku.
Koło naszej kamienicy była kawiarnia, której właścicielką okazała się... Polka. Pani Ania. Nie wiedziałem tego, choć przez dwa tygodnie, codziennie przed treningiem, wpadałem do niej na pyszną kawę i zamawiałem ją po włosku. Pewnego razu mówiłem pani kucharce coś o polskiej kuchni i wtedy ona skojarzyła, że jesteśmy z jednego kraju. Pani Ania mieszkała tam już od wielu lat, miała włoski akcent. Bardzo mi pomagała, mogliśmy porozmawiać, podtrzymywała mnie w patriotycznym duchu i robiła świetne kremowe espresso. W Polsce praktycznie nie piłem kawy i po powrocie przestałem, a tam był to mój codzienny rytuał. Czasem byłem w kawiarni dwa razy jednego dnia. Na mnie kofeina nie działa, ale chodziłem tam, by porozmawiać z panią Anią.
Polecasz wycieczkę do Turynu?
Zdecydowanie. To miasto blisko Mediolanu, więc myślałem, że nie będzie tak ładne, ale bardzo mi zaimponowało. Nie ma aż tak dużo turystów, jest spokojniej. Dużo młodych ludzi, otwartych, do tego bardzo czysto.
Ośrodka sportowego dla młodzieży powinniśmy zazdrościć Torino?
Wszystko tam było, ale nie powiedziałbym, że bardzo nowoczesny. Tam przede wszystkim trenuje się na sztucznych boiskach, ale trochę innych niż w Polsce. Są dobrze przygotowane, zrasza się je przed treningami i meczami.
Gdy mówiłeś, że jesteś z Polski, miejscowi mówili o Kamilu Gliku? Był ważną postacią dla klubu.
Cały czas o nim pamiętają. Obok stadionu jest kawiarnia z szalikami, zdjęciami zawodników. Jest też fotografia Kamila Glika, więc widać, że to jedna z ich legend.