Przeprowadzka z małego miasteczka do Warszawy była dla mnie ogromnym wyzwaniem. Były kryzysy, załamania. Pamiętam, jak tata zawiózł mnie na rozpoczęcie roku szkolnego i mój płacz, gdy zdałem sobie sprawę, że nie mam obok siebie nikogo bliskiego – mówi w wywiadzie dla LoveKraków.pl Kacper Śmiglewski, napastnik Cracovii.
Michał Knura, LoveKraków.pl: Przez ponad rok nie grał pan w piłkę, więc domyślam się, że przed startem rundy wiosennej najbardziej przebierał nogami, by po tak długim czasie znów wystąpić w spotkaniu o punkty.
Kacper Śmiglewski, napastnik Cracovii: Zwłaszcza młody zawodnik, a takim jestem, potrzebuje minut na boisku, potrzebuje być w „ciągu”, bo wtedy buduje się formę i ją utrzymuje, umiejętności też rosną. Nie ukrywam, że była to dla mnie ciężka przerwa – z gorszymi i lepszymi momentami – ale udało mi się to pokonać, a potem cieszyłem się z każdych kolejnych kroków: z powrotu do treningów, zajęciami z drużyną, wyjazdem na obóz w Turcji. Zwłaszcza ten ostatni czas był dla mnie bardzo dobry.
Rok temu właśnie na zgrupowaniu w tym kraju odniósł pan kontuzję kolana, przez którą stracił rok. Czy przed powrotem do zajęć była blokada w głowie, by uważać, bo może się to powtórzyć?
Nie, bardziej nie mogłem się doczekać kolejnych zajęć. Odkąd poznałem ostateczną diagnozę, wiedziałem, co mnie będzie czekać. Miałem słabsze momenty, ale zawsze mogłem polegać na moich bliskich i fizjoterapeutach, którym bardzo dziękuję. Musiałem przetrwać trudny czas, bo wiedziałem, że po nim przyjdą efekty.
Jak wiele myśli kłębiło się w głowie na początku?
Bardzo dużo, bo wcześniej nie miałem tak długotrwałej kontuzji. Nie miałem pojęcia, jak człowiek czuje się po operacji. Miałem zagwozdkę, czy te trudne momenty są naprawdę tak trudne, jak opowiadali o nich koledzy z szatni.
Pamięta pan, jak do tego doszło?
Jak prawie u każdego zawodnika, czyli w najmniej spodziewanym momencie. W czasie treningu otrzymałem podanie od kolegi, przyjąłem piłkę z lewej strony, zrobiłem prawą nogą krok do przodu i wtedy lewa niefortunnie skręciła się do środka. Usłyszałem dźwięk chrupnięcia i padłem na ziemię. Szybko się podniosłem i – co ciekawe – mogłem nastąpić na nogę. Fizjoterapeuci dawali mi nadzieję, mówiąc, że skoro udało się stanąć, to nie musi być to coś poważnego. Stanąłem o własnych siłach, tylko trochę kulałem, ale nie mogłem do końca wyprostować nogi.
Od razu nie bolało, prawda?
Przez 10-15 minut nie odczuwałem żadnego bólu. To przez adrenalinę, bo pamiętam, że zrobiło mi się gorąco. Fizjoterapeuta wziął mnie do samochodu i pojechaliśmy do szpitala w Turcji. Wstąpiliśmy do hotelu po mój paszport i gdy on wyszedł, to ja poczułem nagły i mocny ból. Nie mogłem normalnie siedzieć, zajmowałem z trzy miejsca w aucie. Bardzo się spociłem, ból stawał się nie do zniesienia i poprosiłem go o mocną tabletkę.
Potem był powrót do Polski i operacja przeprowadzona przez dr. Jacka Jaroszyńskiego, lekarza reprezentacji. Czuje pan, że wróci silniejszy?
Tak! Przepracowałem ten okres na 110 proc., bo wiedziałem, że to nie będzie stracony czas, jeżeli całkowicie poświęcę się rehabilitacji. Przede wszystkim w ostatnim roku nauczyłem się cierpliwości, bo ona jest kluczowa. W pewnym momencie mogłem robić wszystko na boisku z fizjoterapeutą, ale było za wcześnie, by dołączyć do treningu z drużyną. Wtedy cierpliwość bardzo mi się wyostrzyła. Przechodziłem kryzysy, bo mniej więcej w połowie rekonwalescencji wkradła się monotonia, którą musiałem przetrwać. Jestem bogatszy o doświadczenia i jakkolwiek to zabrzmi, w wielu aspektach kontuzja miała swoje plusy.
Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym. Dorastał pan na styku województw wielkopolskiego i łódzkiego. Pana pierwszym klubem była Kasztelania Brudzew.
Mam trzech braci – w tym dwóch starszych – i oni zaciągnęli mnie na treningi, bo wcześniej trafili na zajęcia w Kasztelanii. Powiedzieli: choć, spróbuj, może wyjdzie ci to na dobre. Od początku grałem ze starszymi i na pewno mi to pomogło. Po pewnym czasie przeniosłem się do Dąbia, też w Wielkopolsce. Zostaliśmy wysiedleni, nasz dom został zburzony z powodu inwestycji kopalni węgla brunatnego. Rodzice zdecydowali, że zamieszkamy 30 km dalej, w wiosce Dąbie, i tam zacząłem chodzić do szkoły. Nie miałem wtedy klubu, więc dużo czasu spędzałem na orliku. Tam zobaczył mnie Piotr Kozłowski, pierwszy trener Ewy Pajor, który niedawno odbierał za nią nagrodę dla piłkarki roku. Usłyszałem, że mam potencjał i zaprosił mnie do swojej szkółki – Uniejowskiej Akademii Futbolu. Spodobało mi się i tam zostałem.
Po trzech latach, w 2018 roku, przeniósł się pan do Polonii Warszawa.
W czasie konferencji dla trenerów Piotr Kozłowski spotkał Michała Libicha i powiedział, że ma fajnego chłopaka, z dobrymi warunkami fizycznymi. Trener Michał powiedział, żeby mnie przywiózł do Warszawy. Wystąpiłem w turnieju i pokazałem się z dobrej strony. Po tygodniu zadzwonili, że mnie chcą, ale nie przeniosłem się tam od razu. Uznaliśmy, że skończę szóstą klasę w Uniejowie i dopiero potem przeniosę się do stolicy.
To była duża zmiana. 13-latek i ogromne miasto.
Byłem bez rodziny, zamieszkałem w bursie w innymi zawodnikami. Przeprowadzka z małego miasteczka do Warszawy była dla mnie ogromnym wyzwaniem. Były kryzysy, załamania. Pamiętam, jak tata zawiózł mnie na rozpoczęcie roku szkolnego i mój płacz, gdy zdałem sobie sprawę, że nie mam obok siebie nikogo bliskiego. Pamiętam, że było to mega dziwne uczucie. Trudno je porównać do czegoś innego, dlatego obecnie każdy wolny czas poświęcam rodzinie, w tym mojej chrześniaczce, która urodziła się w ubiegłym roku.
W Warszawie spędził pan cztery lata.
W 2022 roku zadzwonił do mnie trener Stefan Majewski, dyrektor sportowy Cracovii. Polonia i Cracovia rywalizowały w Centralnej Lidze Juniorów, jednak ja przeciwko Pasom nie zagrałem z powodu nadmiaru kartek i wyjazdu na zgrupowanie kadry. Obserwowali mnie jednak w pozostałych meczach klubowych i reprezentacyjnych. Przeprowadzka do Krakowa poszła gładko, bo byłem już doświadczony. Wiedziałem, jak żyje się w bursach i internatach. Szybko zaaklimatyzowałem się w klubie, bardzo pomógł mi przyjaciel Filip Koper, który pół roku wcześniej przyszedł do Cracovii.
Na Instagramie można było zauważyć, że wolny czas spędza pan z Michałem Rakoczym. Michał został wypożyczony do Turcji, więc dzieli was trochę kilometrów.
Z Michałem złapałem bardzo dobry kontakt po pewnym czasie funkcjonowania w pierwszej drużynie, razem spędziliśmy wakacje. Podobnie było z Karolem Knapem, który obecnie jest wypożyczony do Stali Mielec. Michałowi życzę jak najlepiej, bo to mój przyjaciel. Kontakt nadal będziemy utrzymywali, ale nieco zmieni się jego wymiar, bo rzadziej będziemy się widywać.
Po strzeleniu pierwszego gola dla Cracovii w meczu Pucharu Polski z Zagłębiem Lubin podbiegł pan właśnie do Michała Rakoczego.
Przed meczem Michał, który pauzował za czerwoną kartkę, podszedł do mnie i zapytał, czy strzelę. Odpowiedziałem twierdząco i zapewniłem, że od razu do niego podbiegnę.