Ponad 71 km i 8 godzin. Sześcioro śmiałków poczuło „obwarzanek” w nogach [Rozmowa]

fot. AZS AWF Kraków Masters

W kwietniu grupa biegaczy postanowiła obiec Kraków. Trasa „obwarzanka” liczyła ponad 71 kilometrów i dla większości uczestników był to pierwszym tak poważny dystans. Czego się jednak nie robi dla smacznego obwarzanka, który na każdego śmiałka czekał na mecie.

Michał Knura, LoveKraków.pl: Co czuje biegacz, który ma za sobą 71 km i 360 metrów.

Marcin Tomczyk, AZS AWF Kraków Masters: Dla ultramaratończyka to nic szczególnego. Tydzień przed „obwarzankiem” przebiegłem 111 kilometrów, ale po dwóch dniach miałem pozytywne odczucia i potwierdziłem swój udział w biegu wokół Krakowa, granicami miasta. Pozostali mocno walczyli – dla czterech był to debiut na takim dystansie, a jeden kolega miał co prawda za sobą 100 kilometrów w Krynicy, ale specjalnie się nie przygotowywał, więc trochę cierpiał.

Jak narodziła się ta inicjatywa?

Pomysł „chodził” za mną od 2018 roku. Myślałem o 100 kilometrach wokół Krakowa z okazji setnej rocznicy odzyskania niepodległości, ale zbyt późno się za to zabrałem. O koncepcji przypomniałem sobie przy okazji Biegu Twierdzy Kraków. Decyzja zapadła, gdy zauważyłem, jak postępuje budowa odcinka północnej obwodnicy Krakowa od węzła Modlniczka. Postanowiłem wyznaczyć granice jak najbliżej tej inwestycji. Nie zawsze trasa biegła równo z granicami, ale zależało nam na jak największej dokładności.

Ruszyliście spod mostu Wandy i tam też zakończyliście swój bieg po ponad ośmiu godzinach. Po drodze dołączali do was inni biegacze, by wspierać was na krótszych odcinkach.

Mostkami bądź przepustami przebrnęliśmy przez 17 rzek, rzeczek, potoków, strumyków. O niektórych – jak o rzece Sance – nie wiedziałem, choć mieszkam w Krakowie ponad 40 lat. Nie było możliwości pobiec mostem kardynała Macharskiego, dlatego cofnęliśmy się pod most Wandy, gdzie były start i meta.

Dzięki osobom, które wybrały krótsze odcinki, mieliśmy zapewnione punkty żywieniowe. W towarzystwie było o wiele łatwiej. Oczywiście zdarzały się kryzysy, ale motywacja była tak duża, że wszyscy ukończyli. Pozdrawiali nas kierowcy jadący autostradą, maszynista pociągu, który spotkaliśmy w Batowicach.

Trasa raz wiodła utwardzoną ścieżką, ale szybko potrafiła się zamienić w bagienko.

Koleżanka po pas wpadła w Sudół Dominikański (śmiech). Z kolei na odcinku w Skotnikach mieliśmy wodę po łydki, bo przez kilka dni padało. Nikogo to jednak nie przerażało – po pierwszym spotkaniu z błotem i kałużą każdy machał ręką na niedogodności.

W nagrodę, oprócz satysfakcji, otrzymaliście prawdziwe krakowskie obwarzanki.

Nazwę biegu „obwarzanek” wymyślił jeden z kolegów. Ja nie myślałem w ten sposób, być może przez to, że w kawałkach pokonałem tę trasę kilka razu w ramach rekonesansu i znałem ją na pamięć. Gdy już wszyscy mówili o „obwarzanku”, poprosiłem córkę o medale z krakowskich obwarzanków.

Coś pana zaskoczyło?

Kraków zupełnie inaczej wygląda, gdy patrzy się przez szybkę samochodu, a inaczej z perspektywy biegacza. Czasami odnosiłem wrażenie, że jestem w innym Krakowie. Zdecydowanie wolę patrzeć na miasto z dwóch nóg niż z czterech kółek.

Planujecie kontynuować bieganie wokół granic Krakowa?

Nie zalazło nam na dużej popularności. Widzę jednak, że zgłasza się sporo osób, pytają o kolejne próby. Część z różnych względów nie mogła wiosną, więc myślimy o kolejnej edycji jesienią tego roku. Trasa może być nieco inna, bo nie brakuje miejsc prowadzenia prac budowlanych, które za miesiąc mogą być niedostępne. Gdy zakończy się budowa obwodnicy, zrobię kolejne podejście i będą chciał dokładnie wyznaczyć granice „obwarzanka”.