Maciej Palczewski - były zawodnik Wisły i Cracovii, kolega Pawła Brożka. Fan Formuły 1 i Roberta Kubicy, młody trener bramkarzy Cracovii. Wyjaśnia, co stoi za jego tatuażami, tłumaczy, dlaczego nigdy nie zadebiutował w ekstraklasie. Zapraszamy na pierwszą część rozmowy, w tym kilka pytań do żony Malwiny Całek-Palczewskiej.
Michał Knura, LoveKraków.pl: Widzę na pana ciele ciekawe tatuaże. Szczególnie zainteresowała mnie latarnia morska.
Maciej Palczewski, zawodnik Orła Piaski Wielkie, trener bramkarzy Cracovii: Każdy z tatuaży ma swoją historię. Jest tam data urodzenia, data naszego ślubu z Malwiną. Latarnia nawiązuje do mojego pobytu w Gdyni, gdy byłem w kadrze ekstraklasowej Arki. To był dla mnie prywatnie bardzo dobry czas. Marzymy z żoną, by kiedyś się tam przeprowadzić, bo oboje kochamy morze. Gdynię, obok Krakowa, mam mocno w sercu.
Kiedy powstał pierwszy tatuaż?
Miałem 20 lat, gdy nie było to tak popularne, a odbiór społeczny nie zawsze był pozytywny. Ojciec nie zwracał na to uwagi, śmiał się tylko, że wyglądam jak galernik z Wenecji. Mama na początku była podłamana.
Pierwsze wspomnienia z dzieciństwa?
W domu niczego mi nie brakowało. Najpierw mieszkałem z rodzicami i siostrą w jednopokojowym mieszkaniu w kamienicy. Potem tata, budowlaniec, postawił nam dom. Mama jest lekarzem pediatrą, ale dopiero od niedawna czuje, że żyje. Lata nauki, poświęcenie czasu i ogromna odpowiedzialność nie przekładała się na zarobki. Dawniej otrzymywała podobną pensję do mojej, gdy grałem w III lidze w Cracovii.
Kiedy pomyślał pan, że zostanie pan bramkarzem?
Rodzice zachęcali mnie do sportu, ale szczególnie nie musieli naciskać, bo z kolegami bardzo lubiliśmy biegać za piłką. Byłem bardzo wysoki i chudy, więc na początku byłem pływakiem. Po piłkarskich mistrzostwach świata w 1990 roku, gdy miałem osiem lat, zacząłem piłkarskie treningi, ale szybko przestałem. Dwa lata później nastąpił przełomowy moment. Euro, Dania i Peter Schmeichel. Wtedy postanowiłem, że będę bramkarzem.
Zaczynał pan w Wiśle, potem był w Cracovii, ale wrócił jeszcze do Białej Gwiazdy. Dziś trudno sobie wyobrazić taki scenariusz.
Inne czasy, brak mediów społecznościowych. W Wiśle prowadził mnie między innymi Wojciech Stawowy, a w Cracovii współpracowałem z Grzegorzem Kmitą. Szanuję Wisłę, ale od wielu lat bliżej mi do Cracovii. Wybrałem tę stronę także z powodu mojej przygody w Arce, która jest związana z Pasami. Pasiakiem jestem od lat, sześć jako zawodnik i dziesięć jako trener. Chcę się obronić swoją pracą. Z każdym podyskutuję, ale poproszę o argumenty. A jak ktoś ich nie ma, to przez lata wypracowałem sobie grubą skórę. Jeżeli ktoś nie atakuje mojej rodziny, to nie ma to dla mnie znaczenia. Nie ma się wpływu, co ktoś o tobie mówi.
Z czasów Wisły pozostały dobre kontakty między innymi z Pawłem Brożkiem.
Jesteśmy kolegami, spędzaliśmy ze sobą czas. Później Paweł i jego brat Piotrek – swoją drogą często się kłócili – poszli w świat, robili kariery. Mam do niego wielki szacunek, bo to jeden z największych piłkarzy w historii naszego derbowego przeciwnika. Gdy przychodzi mecz, nie odpuszczamy sobie na milimetr, choć jesteśmy w innych rolach. Nie jesteśmy wrogami, jesteśmy przeciwnikami.
Nie lubiłem, gdy w pewnym momencie kibice bezsensownie Pawła krytykowali. Gdy kończył przygodę z Wisłą, czułem, że jeszcze wróci.
Jako zawodnika było pana stać na więcej? Nie udało się zadebiutować w ekstraklasie.
Dostawałem sygnały, że nie będzie mi to dane. Tak miało być. Gdy miałem zagrać w ekstraklasie dla Arki, na rozruchu skręciłem kostkę. Byłem też dogadany z Górnikiem Zabrze, wtedy na zapleczu ekstraklasy, ale na drugim treningu rozwaliłem kolano.
Żałuje pan, że w ekstraklasie nie ma choćby minuty?
Co by to zmieniło? Rozumiem 100 występów, ale jeden?
Czego zabrakło? Nie zawsze decydował pech.
Widocznie nie zasługiwałem na większe zaistnienie. Nie wykorzystałem tego, na co było mnie stać. Umiejętnościami mogłem się obronić, ale gorzej było z mentalnością. Może zabrakło mi psychologa, który by mnie poprowadził, wyjaśnił pewne sprawy? Po latach widzę, że niektóre porażki zbyt bardzo brałem do siebie. Nie zarzucam sobie, że nie byłem skupiony na treningu, jednak brakowało umiejętności radzenia sobie ze sprawami pozaboiskowymi. Mam już trochę doświadczenia jako trener i widzę, że z moim podejściem to nie mogło się udać. Wtedy nie byliśmy jako zawodnicy przekonani do psychologów, albo nikt tej drogi nam nie pokazał.
Wciąż jest pan bramkarzem, bo gra w czwartoligowym Orle Piaski Wielkie.
Ja nigdy nie grałem w piłkę, ja byłem. Czasem coś odbiłem (śmiech).
Kiedyś powiedział mi pan, że jak będę rozmawiał z Robertem Kubicą, to chce pan chociaż postać obok. Skąd taka miłość do Formuły 1?
Tata nie miał zdrowia do sportu, ale bardzo interesował się nim jako kibic. Satelita była wtedy luksusem, a my ją mieliśmy. Oglądaliśmy różne transmisje, między innymi F1. Pierwsze przebłyski mam z 1993 roku. Doskonale pamiętam, jak rok później Ayrton Senna uderzył w ścianę…
W końcu na torze doczekaliśmy się Polaka.
Robert Kubica jest wielkim kierowcą. My nie do końca doceniamy historię jego powrotu po koszmarnym wypadku. Amerykanie zrobiliby z niego bohatera narodowego. Sportowo też jest świetny, ma ogromną wiedzę i jest szanowany.
Nie rozumiałem, po co były mu rajdy samochodowe. Po lekturze książki dopiero zrozumiałem, że dzięki temu doświadczeniu tak świetnie radził sobie na torze podczas opadów deszczu.
Pana hobby jest boks, żona również związana jest ze światem sportu. Jak się poznaliście?
Była lekkoatletką, biegała sprinterskie dystanse 100 i 200 metrów, studiowała w Krakowie. Poznaliśmy się w 2007 roku na AWF, gdy wróciłem z Gdyni i kończyłem studia. Dopiero po latach zacząłem kojarzyć, że pierwszy raz minęliśmy się w Gdańsku. Ona była tam na obozie kadry sprinterów, a ja na jakichś specjalistycznych zajęciach. Minęliśmy się z cztery razy.
Malwina Całka-Palczewska: W Krakowie z widzenia kojarzyłam go z katedry psychologii, a potem spotkaliśmy się na imprezie.
Oboje macie mocne charaktery? Często są zgrzyty?
Czasem się ścieramy, ale wtedy najlepiej odpuścić. Raz robię to ja, raz Maciek.
W młodości był chudy. Też ma pani takie wspomnienia?
Ja miałam styczność z siłownią, dużo ćwiczyłam, i go namawiałam. Bronił się jak mógł, bo tego nie lubił, ale jak odpuściłam to sam zaczął chodzić. Uznał, że warto budować sylwetkę. Kiedyś wróciliśmy do zdjęć z dawnych wakacji i zdziwił się, że był aż tak chudy.
Niedługo druga część rozmowy z Maciejem Palczewskim. W niej między innymi o pracy trenerskiej i Jacku Zielińskim. Dziś mają bardzo bliskie relacje, ale praca w sztabie tego szkoleniowca w Cracovii wcale nie była oczywista. Zamieścimy też odpowiedzi na niektóre pytania kibiców Pasów, które zadali na Twitterze.