W hymnie Wisły są słowa, że klub będzie wygrywał, dopóki na Wawelu „Zygmunta bije dzwon”. Bije rzadko, podobnie jak ostatnio zwycięża Wisła. Może więc powinien zacząć bić na alarm? Są ku temu poważne przesłanki.
Zespół Macieja Stolarczyka gra fatalnie i stoi na krawędzi strefy spadkowej. Jeszcze się w niej nie znalazł, bo trzy kluby za Wisłą z trudem gromadzą punkty. Biała Gwiazda ostatni raz wygrała w sierpniu, a ostatni punkt zdobyła w połowie września. Potem przyszła seria pięciu porażek z rzędu – cztery w ekstraklasie i odpadnięcie z Pucharu Polski.
– Mówimy sobie, że musi być pełna koncentracja, a później popełniamy tak proste błędy, że szkoda nawet mówić… – kręci głową Paweł Brożek.
Tak źle było tylko raz
Najlepszy strzelec zespołu nie owija w bawełnę. Mówi, że sytuacja jest bardzo trudna. Odkąd jest w Wiśle, a z krótką przerwą reprezentuje klub od 2011 roku, tak trudno pod względem sportowym było tylko raz.
– Za trenera Wdowczyka przegraliśmy siedem meczów z rzędu. Uważam, że trzeba bić na alarm. Dla takiego klubu jak Wisła nie jest to sytuacja, obok której można przejść obojętnie – wzdycha 36-latek, który uporał się z kontuzją łydki.
Brożek jest jednym z pięciu wiślaków, którzy byli w klubie przed trzema laty. Tamte fatalne tygodnia pamiętają jeszcze Jakub Bartosz, Rafał Boguski, Krzysztof Drzazga i Maciej Sadlok. Przegrywając siedem kolejnych ligowych meczów, podopieczni Wdowczyka ustanowili najgorszą serię w historii klubu.
Gorzko-słodki czas Klemenza
W kolejnym spotkaniu nie będzie łatwo o zejście ze złej ścieżki. W niedzielę krakowianie zagrają na wyjeździe z Legią Warszawa.
– Musimy coś z tym zrobić i zacząć wygrywać – mówi obrońca Lukas Klemenz. Wiśle nie idzie, ale w jego życiu prywatnym dzieje się ostatnio dobrze. We wtorek po raz drugi został ojcem. Tym razem na świat przyszła córka.