Sprinter musi być bandytą, ale… [ROZMOWA]

– Mówimy, że sprinter musi być bandytą, ale kara dla Dylana Groenewegena powinna być sroga – zachowanie holenderskiego kolarza na finiszu pierwszego etapu Tour de Pologne komentuje Zbigniew Klęk, trener młodych kolarzy w WLKS Krakus Swoszowice i wychowawca między innymi Rafała Majki.

77. Tour de Pologne zaczął się najgorzej, jak mógł. Holender Dylan Groenewegen z grupy Jumbo-Visma na ostatnich metrach pierwszego etapu wyścigu w Katowicach zepchnął łokciem swojego rodaka Fabio Jakobsena (Deceuninck-Quick Step). 23-latek uderzył w bariery i w stanie zagrażającym życiu trafił do szpitala. O kraksie na Śląsku mówił cały świat.

TdP zakończy się w niedzielę w Krakowie. O mrożącej krew w żyłach sytuacji i ewentualnych zmianach w organizacji wyścigów rozmawiamy z trenerem Zbigniewem Klękiem.

Michał Knura, LoveKraków.pl: Sytuacja mrożąca krew w żyłach. Gdzie pan wtedy był?

Zbigniew Klęk: Prowadziłem zajęcia z młodymi kolarzami. Oglądaliśmy ostatnie kilometry na telefonie komórkowym i nie wierzyliśmy w to, co się stało. Zachowania Groenewegena nie da się usprawiedliwić. W środowisku mówimy, że sprinter musi być bandytą, ale...

... nie chamem?

Bardzo przeholował z tym łokciem. Co mu przyszło do głowy? Zanim obejrzałem powtórkę, pomyślałem, że poszkodowanemu wypięła się stopa, ale powtórki wszystko rozwiały.

Sprawca został zdyskwalifikowany w TdP. To powinien być jego koniec w zawodowym kolarstwie?

Odpowiednie organy na pewno będą musiały zareagować. Kara powinna być droga, by innym takie zachowanie nawet nie przeszło przez myśl. To jest walka, zawodnicy jechali około 80 kilometrów na godzinę i różne rzeczy się dzieją, jednak tutaj mamy umyślny atak na kolegę. Moi młodzi podopieczni zadają wiele pytań. Tłumaczę im, że głowa zawsze musi być chłodna.

Pojawiają się pytania o zabezpieczenie i rodzaj barierek, a także apele, by wyżej stawiać bezpieczeństwo zawodników niż efektowny finisz. Czas na zmiany?

Nie podpiszę się pod tym. Jak to mówią, jedna jaskółka wiosny nie czyni. Jak zestawimy tę kraksę i śmiertelny wypadek podczas Tour de Pologne dokładnie rok wcześniej, to takie myśli mogą się pojawiać. Rozmawiałem z naszymi kolarzami, między innymi Tomkiem Marczyńskim, i mówili o dużym fatum. Wiem jednak, że jest wiele wyścigów, gdy nic złego się nie dzieje. Jak pan popatrzy na ubezpieczenia, to kolarstwo jest dopiero w czwartej kategorii. W pierwszej jest piłka nożna.

Co jest największym zagrożeniem dla kolarzy poza nieodpowiedzialnym zachowaniem?

Wysepki na drogach. Kiedyś ich nie było, dziś jest cała masa. Stoją ludzie i sygnalizują, ale trzeba być cały czas w pełni skupionym.

W zawodach młodych sportowców często dochodzi do wypadków?

Niezbyt często, choć czasem kogoś zaskoczy pobocze. Problemy przeważnie są na początku sezonu i mam na myśli zarówno juniorów, jak i zawodowców. Oni nie ścigali się przez wiele miesięcy i potrzeba czasu, by oswoić się z rowerem i trasą.