Kręta droga Garbarni do II ligi

fot. Paweł Zapiór
– W przerwie w szatni panowała taka atmosfera, że jakby ktoś odpalił zapałkę, to by piep…. – mówił na gorąco po awansie do II ligi trener Mirosław Hajdo. Trzy lata temu przejmował zespół na 16. miejscu w III lidze, w sobotę wprowadził klub na szczebel centralny, choć to inni dzielili skórę na niedźwiedziu.

Tylko nie z Unią!

Pogoda była pod psem. W sobotę przyszło nagłe ochłodzenie, jakby ktoś chciał ulżyć rozemocjonowanym kibicom, piłkarzom i działaczom Garbarni, którzy gorączkowo oczekiwali nie pierwszego, a ostatniego gwizdka w sezonie. Tydzień wcześniej Motor Lublin, najlepsza drużyna wiosny, niespodziewanie został rozbity przez Orlęta Radzyń Podlaski i przed Brązowymi uchyliły się drzwi do II ligi. By je otworzyć na oścież, potrzebowali minimum punktu z Unią Tarnów.

– Obawialiśmy się tego meczu. Wolimy grać z każdym innym niż z nimi – nie ukrywa trener Hajdo. Szkoleniowiec gości Daniel Bartkowski przyznał, że przeciwko krakowianom mógłby grać co tydzień. – Ich styl bardzo nam odpowiada. Są przewidywalni, wiedzą, jak się zachować w obronie, jak rozegrać piłkę. Nam takie zespoły łatwiej jest rozszyfrować – podkreśla opiekun Unii.

Pewna utrzymania Unia wyszła na Garbarnię bardzo zdeterminowana, jakby sama miała szansę na awans lub nóż na gardle i broniła się przed spadkiem. Tu i ówdzie dało się słyszeć, że tarnowianie byli zmotywowani przez Motor, który skorzystałby na potknięciu Garbarni, bo wygrał swój ostatni mecz w Rzeszowie.

Nerwowe oczekiwanie

Tego dnia dało się czuć, że o godz. 17.00 nie rozpoczyna się zwykły mecz. Tylko chłopcy do podawania piłek, którzy grali w „dziadka” na boisku ze sztuczną nawierzchnią, zapomnieli, jaka jest stawka tego pojedynku i jeden z pracowników musiał ich postawić do pionu.

Takich tłumów przy ulicy Rydlówka nie było od dawna. W przedsprzedaży kibice kupili aż 350 biletów, co jak na Garbarnię było świetnym wynikiem. Na trybunie, która w niedalekiej przyszłości ma zniknąć i ma pojawić się stadion z prawdziwego zdarzenia, zasiedli dawni piłkarze Garbarni. Byli także Zdzisław Kapka i Piotr Skrobowski. Prezes Małopolskiego Związku Piłki Nożnej Ryszard Niemiec wybrał ławeczkę przed budynkiem. Gdy w 83. minucie stoper Krystian Kujawa strzelił na 2:0, wyjął z bagażnika puchar, który później wręczył kapitanowi Krzysztofowi Kalembie, a skarbnik Tadeusz Zapiór przyniósł na ławkę rezerwowych chłodzące się gdzieś w ukryciu szampany.

Gospodarze byli bardzo ostrożni. Przy 1:0, gdy ktoś powiedział spikerowi, że „jest już pozamiatane”, ten zrugał go, bo „piłka nie takie rzeczy widziała”.

Wybuchowa atmosfera

Do przerwy Garbarnia remisowała 0:0. Ten wynik dawał jej awans, ale liczenie na dowiezienie tego do końca bez strzelenia gola było igraniem z ogniem. Kibice ruszyli w stronę stoiska z napojami i przekąskami, z głośników leciało „Krakowskie tango” Alberta Harrisa, a w szatni gospodarzy… – Panowała taka atmosfera, że jakby ktoś odpalił zapałkę, toby pieprz… Nawet nie chcę myśleć, co by się działo, gdybyśmy nie awansowali – uspokaja oddech trener Hajdo.

Głos zabrał Marcin Cabaj, piłkarz z doświadczeniem w ekstraklasie. – Rzadko przemawiam, bo od tego jest trener – przyznaje.  – Ten dzień był jednak wyjątkowy. Nie mogliśmy sobie pozwolić na błąd, który zaprzepaściłby cały wysiłek. Do przerwy nie graliśmy naszej piłki, więc powiedziałem, że musimy do tego wrócić. Przyniosło to efekt i szybko po zmianie stron objęliśmy prowadzenie – cieszy się  doświadczony bramkarz.

– Z przebiegu całego sezonu to zasłużony awans Garbarni. Mam nadzieję, że budowanie klubu przebiegnie dobrze i Garbarnia będzie się liczyła w II lidze – tego krakowianom życzy trener Unii.

Skandal w Poznaniu

Powrót Garbarni do II ligi był kręty jak droga na ich boisko. By dojechać do nowego budynku klubowego, który zwiastuje kolejne etapy budowy stadionu, trzeba przejechać m.in. przez… skup złomu. W 2014 zespół opuścił ten poziom rozgrywkowy, bo w wyniku reorganizacji spadała połowa drużyn. Lądowanie szczebel niżej nie było miękkie. Piłkarze pałętali się w ogonie tabeli i na początku września potrzebna była zmiana trenera. Mirosław Hajdo przejął zespół na szesnastym miejscu i szybko złapał wspólny język z piłkarzami. Garbarnia utrzymała się, uplasowała się w górnej połówce.

W kolejnych rozgrywkach Brązowi bili się już o awans. Pewnie wygrali swoją grupę, ale to nie dało jeszcze przepustki do II ligi. Baraż z Wartą Poznań zaczęli od wygranej u siebie 3:2, ale po rewanżu w stolicy Wielkopolski wracali wściekli. Na siebie, ale również na sędziego, który w 88. minucie podyktował przeciwko nim karnego „z kapelusza”. Nie obyło się bez innego skandalu. Jakub Pyżalski, mąż prezes Warty Izabeli Łukomskiej-Pyżalskiej, od początku spotkania prowokował krakowian i ich wyzywał. Niektórzy świadkowie twierdzą, że bramkarzowi Marcinowi Cabajowi pokazał… przyrodzenie.

Czarny koń

– Chwała chłopakom, że drugi rok z rzędu potrafili utrzymać się na topie, co nie było takie łatwe w silniejszej po reorganizacji lidze. Ktoś nas widział w czołówce, ale wszyscy twierdzili, że sprawa awansu rozstrzygnie się między Karpatami Krosno, Stalą Rzeszów i Motorem Lublin – przypomina Hajdo.

Jego piłkarze gonili rywali prawie do samego końca. Na początku wiosny mieli aż siedem punktów straty do KSZO Ostrowiec Świętokrzyski, które długo wydawało się murowanym kandydatem do awansu. Potem wszyscy stawiali na Motor, który pokpił sprawę w Radzyniu Podlaskim.

Hajdo wylicza dwa przełomowe momenty ostatnich miesięcy. Pierwszy to wygrana na Stali Rzeszów, gdzie jego drużynie nie szło, ale miała szczęście. – Drugi taki mecz to 5:1 z Podhalem Nowy Targ. Pokazaliśmy moc, a w chłopakach zaczęła dojrzewać myśl, że możemy namieszać.

Nie brakowało chwil zwątpienia, jak choćby 31 maja, gdy Duma Ludwinowa tylko zremisowała u siebie z Podlasiem Biała Podlaska. – Siedzieliśmy w szatni ze spuszczonymi głowami. Wstałem i powiedziałem, że ten punkt, o który musieliśmy walczyć do końca, bo przegrywaliśmy 1:2, jeszcze okaże się cenny. Po meczu z Unią piłkarze mi to przypomnieli. Zawsze trzeba wierzyć i walczyć! – zaznacza Hajdo.

Co dalej?

Po meczu trener zażartował, że do środy powinni skończyć świętowanie i pojawić się o 8 rano na treningu. Czy poprowadzi Garbarnię w kolejnym sezonie? Na razie nie chce o tym mówić. – Zobaczymy, jak się wszystko poukłada. To nie ode mnie zależy – odpowiada tajemniczo Hajdo.

– Jako skarbnik mogę powiedzieć, że zależy, oj zależy – uśmiecha się Tadeusz Zapiór.

Widać jednak, że Hajdo chciałby dalej pisać historię mistrza Polski z 1931 roku. – Na pewno będą potrzebne roszady i nie mówię o tych negatywnych. Jeżeli chce się utrzymać w II lidze, to nie można celować w 14. czy 15. miejsce.

Marcin Cabaj też nie chce składać deklaracji i odpoczywa. – Na razie cieszymy się z awansu. Wygrać dwa lata z rzędu ligę, to jest „coś” – nie ukrywa.

 

 

News will be here