Nie jestem bardzo odważnym człowiekiem, więc podziwiam żużlowców, którzy pędzą po torze, odważnie wchodzą w łuki i wyprzedzają się na motorach bez hamulców – mówi w drugiej części rozmowy z LoveKraków.pl Dawid Szot, obrońca Wisły Kraków.
Dawid Szot, zawodnik Wisły Kraków: Po wszystkim zastanawialiśmy się z chłopakami – Alanem Urygą, Kacprem Dudą, Bartoszem Jarochem – dlaczego tak się stało. Nie byliśmy rozkojarzeni, zdobycie pucharu nie namieszało nam w głowach. Inne czynniki wpłynęły na to, że końcówka była zła. Przede wszystkim kontuzje, bo z gry wypadłem nie tylko ja. W ostatnim spotkaniu z Lechią na prawej obronie wystąpił Miki Villar.
I prezentował się dramatycznie. Nie wiem, co kierowało trenerem Albertem Rude, żeby na niego postawić, mimo że miał na ławce Kubę Wiśniewskiego. Do tego kolekcjonowaliście czerwone kartki.
Uważam, że trener robił, co mógł, bo wielu piłkarzy wypadło znienacka. Dużo złego się wydarzyło, przeważnie było to niezależne od nas.
A może drużyna rozpadła się przede wszystkim mentalnie, po meczu w Sosnowcu, kiedy w doliczonym czasie Szymon Sobczak nie wykorzystał karnego? Strzelił inaczej niż wcześniej, straciliście szansę na wygraną, a w szatni było gorąco.
To był specyficzny mecz. Dobrze zaczęliśmy i mogliśmy prowadzić 3:0 [jeden gol anulowany z powodu spalonego, dwa strzały w poprzeczkę – przyp. red.], a rywale prowadzili po strzale życia. Szymon nie wykorzystał karnego, ale nie mieliśmy mu tego za złe. Byliśmy rozemocjonowani i każdy był zdenerwowany na sytuację, ale w miejscu Szymona mógł być ktoś inny. Zawaliliśmy też następne mecze, więc nie uważam, że ten był kluczowy. Wiadomo, powinniśmy go wygrać, bo była szansa, ale w pozostałych też mogliśmy zdobyć punkty. Nikt się na nikogo nie obrażał, do końca było wsparcie – także od tych, którzy byli kontuzjowani.
Dymisja Radosława Sobolewskiego w grudniu 2023 była dla pana szokiem. Zwolnienie Kazimierza Moskala we wrześniu 2024 odebrał pan podobnie?
Trener Sobolewski pracował z nami dłużej, a w tamtym okresie wyniki nie były zbyt dobre. Odejście trenera Moskala bardziej mnie zaskoczyło, bo było bardziej nagłe i kompletnie nic na nie nie wskazywało. Tyle mogę powiedzieć, bo zadaniem piłkarzy jest grać, a o losie szkoleniowca zdecydował prezes, który ma prawo do roszad. Każdy z nas ma sentymenty, ale niekiedy trzeba je odłożyć na bok i dostosować się do tego, co przynosi życie. Wtedy prezes uznał, że to będzie najlepsze rozwiązanie dla zespołu.
Wiosną znów będziecie musieli odrabiać straty. Siedem zwycięstw z rzędu, jak w 2022 roku, bardzo by się Wiśle przydało.
Choć wtedy też nie wróciliśmy do ekstraklasy, to siedem kolejnych wygranych było czymś pięknym. Byłoby super znów tak zacząć piłkarską wiosnę. Równie dobrze możemy wygrać wszystkie 15, które zostały w sezonie zasadniczym. Nie jest to niemożliwe!
Odważnie.
Trzeba twardo stąpać po ziemi, ale również mocno wierzyć w to, co się robi. Gdy przejmował nas trener Jop, pokazał tabelę i wskazał, w którym miejscu chcemy być. Kluczem jest jednak skupianie się na każdym najbliższym meczu. Dosłownie każdym, więc w najbliższych dniach będziemy myśleć o pierwszym sparingu z Podbeskidziem.
Lubi pan wyjazdy na zimowe zgrupowania, czy tylko odlicza dni do końca?
Ja akurat mam pozytywne nastawienie. Byłem już kilka razy i cały czas towarzyszy mi ekscytacja. Jest inny klimat, lepsze boiska niż obecnie w Polsce. Nie skupiasz się na tym co w domu – rodzinie, psie – tylko na treningach, regeneracji, suplementach. Dwa tygodnie to optymalny czas – także pod kątem integracji. Mieszkasz z drugim w jednym pokoju, rozmawiasz.
Jest pan wielkim fanem żużla, więc domyślam się, że będzie częstym gościem na stadionie Wandy. Po kilku latach Kraków znów ma ligową drużynę.
Rewelacja, nie mogę się doczekać! Zapisałem sobie w kalendarzu termin pierwszego domowego meczu. Moja dziewczyna studiowała w Lublinie, więc bywałem na spotkaniach mistrza Polski, Motoru. W miarę możliwości odwiedzałem też inne miasta. Lubię ten sport, klimat panujący na trybunach. Cieszę się, że będę mógł go poczuć także w moim Krakowie. Na razie to tylko trzecia liga, ale transfery są fajne, więc wierzę, że uda się wygrać kilka meczów.
Co pana „kręci” w czarnym sporcie? Zapach paliwa, ryk motorów, prędkość?
Wszystko! Nie jestem bardzo odważnym człowiekiem, więc podziwiam żużlowców, którzy pędzą po torze, odważnie wchodzą w łuki i wyprzedzają się na motorach bez hamulców. Nikt nie kalkuluje, każdy idzie na maksa. To mnie najbardziej „jara” w tej dyscyplinie. Do tego klimat, bo jest inny niż na stadionach piłkarskich. W żużlu bardzo rzadko się zdarza, że kibice jednej drużyny nie lubią drugiej. Najczęściej spiker mówi, że fani gospodarzy witają kibiców gości. Wtedy się ich pozdrawia, bije brawo. Trudno sobie wyobrazić w piłce, że na Legię przyjeżdża Wisła i spiker zachęca, by nas oklaskiwać.