Michał Pazdan wyjechał z Krakowa w 2007 roku i rzadko odwiedzał rodzinne strony. Uważa, że teraz uczy się miasta na nowo, ale jedno się nie zmieniło i są to korki. Rozmawiamy też o sprawach sportowych i jego dołączeniu do Wieczystej. Czy będzie w niej grał także jego ośmioletni syn?
Kiedy otrzymał pan ofertę?
Michał Pazdan: W połowie czerwca, gdy było wiadomo, że nie awansują do II ligi. Dostałem sygnał o zainteresowaniu i szybko poszło, bo miałem podjąć decyzję do końca miesiąca. W czasie wakacji zdecydowaliśmy z żoną, że po 16 latach wracamy do Krakowa. Najważniejszy był dla mnie kontrakt na dwa lata, jeden plus jeden.
Była też możliwość powrotu do Warszawy, gra w trzecioligowych rezerwach i praca w akademii.
Otrzymałem od Legii konkretną propozycję, ale nie kryję, że na chwilę chciałem wrócić w rodzinne strony. Pomogło to, że pojawiła się bardzo fajna i przede wszystkim konkretna opcja z Wieczystej. Dwa lata gry w zorganizowanym klubie, gdzie wszystko jest na naprawdę dobrym poziomie.
Dziś już nie ma Krakowa, który pan pamięta?
Jedno się nie zmieniło. 16 lat temu był zakorkowany, rozbudował się, ale korki są nadal. Wszyscy krakowianie wiedzą, o co mi chodzi. Dobra logistyka jest tu podstawą funkcjonowania. Po kilkunastu latach nieobecności uczę się go na nowo. Gdzie, co i jak. Czuję się, jakbym był w nowym mieście!
Rzeczywiście rzadko pan wracał.
Przyjeżdżałem na trzy dni odwiedzić rodziców, a potem nie było mnie pół roku. Jak już się pojawiałem, to załatwiałem tysiąc spraw. Nie miałem czasu, by gdzieś pójść, coś zobaczyć.
Pana syn też będzie grał w Wieczystej?
Na razie szukamy szkoły. Jak znajdziemy, wtedy musimy wszystko zaplanować, by miało to ręce i nogi. Dojazd do Krakowa do szkoły, moje i jego treningi – tu właśnie ważna będzie logistyka. Jeśli zaś chodzi o piłkę, to od miejsca ważniejszy jest trener. Marcel ma osiem lat i w pracy z młodymi zawodnikami przede wszystkim liczy się podejście trenera.
Młody Pazdan grał z kolegami z Hutnika przeciwko Wieczystej. Jak pan pamięta te mecze?
Wieczysta była najbliższym klubem mojego miejsca zamieszkania. Młode lata spędziłem na os. Dywizjonu 303, a jej obiekt znajdował się po drugiej stronie. Jako klub osiedlowy nie szkolili wtedy młodzieży na poziomie Hutnika czy innych lokalnych zespołów. Gdy przyjeżdżaliśmy na Wieczystą, było 5:0, 6:0 dla nas. Byliśmy wtedy kozakami z Hutnika, rocznik 1987 był naprawdę dobry, więc laliśmy wszystkich.
Po odejściu Sławomira Peszki stanie się pan twarzą projektu. Peszko i Radosław Majewski dostawali od klubu zgodę na inne aktywności. Pan też je planuje?
Na razie nie ruszam innych tematów. Muszę wejść w normalny rytm, taką codzienność, by myśleć tylko o treningu i powrocie do domu. Teraz załatwiam wiele spraw niezwiązanych z piłką.
Zostanie pan kapitanem?
Za krótko tu jestem. Do startu ligi zostały niespełna cztery tygodnie, więc będzie na wszystko czas. Na razie jestem w powijakach, jeśli chodzi o organizację.
Odpowiada panu filozofia gry zaproponowana przez Macieja Musiała?
Trener pasuje pod ten zespół, pod Wieczystą. Jest dużo rozgrywania. W III lidze większość zespołów będzie się bronić, więc musimy jak najszybciej odbierać piłkę i grać. Po drugim sparingu dobrze to wygląda. Musimy mieć świadomość, że awansuje tylko jeden zespół, kluczowe mogą być mecze wyjazdowe.
We wtorek zagrał pan 45 minut przeciwko Puszczy.
Szkoda pierwszej połowy, bo mieliśmy kilka fajnych akcji, ale zabrakło wykończenia.
Dużo mówiliśmy o Krakowie, ale mieszkacie w Niepołomicach.
Rzeczywiście, debiutowałem bardzo blisko domu. Siedem lat temu na zamku miałem bardzo miłe przywitanie po mistrzostwach Europy we Francji. Do dziś pamiętam.
Jak pan się czuje? Po raz ostatni zagrał pan 20 maja w ekstraklasie, gdy Jagiellonia Białystok mierzyła się z Cracovią.
Dołączyłem do drużyny 5 lipca. Dwa-trzy sparingi i będę gotowy do gry przez 90 minut. Miałem pięć i pół tygodnia przerwy, ale jestem w rytmie biegowym i co najważniejsze – zdrowy. W zimie dłużej pauzowałem przez kontuzję mięśnia przywodziciela i trudno było mi wejść na jakiekolwiek obroty.
Jest w Wieczystej piłkarz, z którym był pan wcześniej w jednym klubie?
Thibault Moulin. Graliśmy i w Legii Warszawa, i tureckim Ankaragucu. Najpierw on przyszedł za mną, a potem na odwrót. Oczywiście rozmawialiśmy, gdy przyszła oferta z Wieczystej. Mówił, że jest bardzo zadowolony.
Rozmawiał i notował Michał Knura