News LoveKraków.pl

Pustka w głowie, mroczki przed oczami, nieustający ból. „Miałem guza mózgu” [ROZMOWA]

Michał Bierzało fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

Michał Bierzało, piłkarz rezerw Wisły Kraków, czeka na zgodę lekarza, by wrócić do treningów. 31 lipca z jego głowy wycięto guza. Nie był to nowotwór złośliwy, ale potwierdzenie tego kosztowało niespełnia 30-letniego zawodnika więcej nerwów niż operacja.

Komunikat Wisły z 30 lipca 2024 roku, 27 dni po powrocie piłkarza do klubu:

„U zawodnika Wisły II Kraków – Michała Bierzało – wykryto guza mózgu. Obrońca poddany zostanie operacji. Michał, życzymy szybkiego powrotu do zdrowia. Cała Wisła czeka na Ciebie!”

Michał Knura, LoveKraków.pl: Budzisz się rano ze spokojną głową?

Michał Bierzało, zawodnik Wisły II Kraków: Nic się nie zmieniło. Jak budziłem się spokojny dwa lata temu, tak budzę się teraz. Ale zmieniłem swoje myślenie. Wiedziałem, że muszę wytrzymać rok, po którym mam wrócić do normalnego treningu. No i czekam.

Tak spokojnie?! Przecież nie możesz robić tego, co najbardziej kochasz.

Nie jesteś jedyny, którego to dziwi. Znajomi i przypadkowo spotkani ludzie, którzy dowiadują się, co mnie spotkało, są bardzo zaskoczeni moim podejściem. Co mam powiedzieć... Tak się nastawiłem, że muszę to przetrwać. Już niewiele zostało.

Co myśli człowiek, który słyszy, że ma guza mózgu?

Nie ominęły mnie momenty załamania po przedstawieniu diagnozy przez lekarzy i w pierwszych dniach po operacji. Szybko przestawiłem głowę na pozytywne myślenie i tak już zostało.

Guz dawał objawy?

Wszystko wyszło przez przypadek. Było lato, duże upały, a my trenowaliśmy w południe. Gdy byłem młodszy, w gorące dni bolała mnie głowa – powiedzmy, że po przegrzaniu organizmu. Tydzień przed pojechaniem na Szpitalny Oddział Ratunkowy też zaczęła mnie boleć głowa. Właściwie nie przestawała, choć był to ból do zniesienia. Łykałem tabletki, ale nie pomagały. Zdecydowałem się pojechać na SOR, by zrobili mi badania. Po czasie zdałem sobie sprawę, że ból nie był jedynym objawem.

To znaczy?

W czasie analizy po sparingu z Górnikiem Zabrze chciałem wtrącić swoją opinię. Zacząłem mówić i w połowie zabrakło mi słów. Nie wiedziałem, o co chodzi. Wybiło mnie to na 30 sekund. Przed innym meczem kontrolnym chciałem przekazać kilka motywujących zdań jako kapitan. Tak ciężko było wykrztusić z siebie parę słów.

Powiedziałem dwa, kolejne po krótkiej przerwie. Wcześniej nie miałem takich problemów. Sygnałem alarmowym była też sytuacja z treningu. Trudno mi to konkretnie nazwać, ale nie podejmowałem walki o piłkę, miałem problem z utrzymaniem się przy niej. Do tego po odbiciu głową przed oczami pojawiły się mroczki. Po czasie przypomniało mi się, że wszystkie sygnały skumulowały się w jednym tygodniu.

Już po tym, jak pojechałeś na SOR.

Był wtorek. Wieczorem wróciłem z treningu i postanowiłem, że trzeba sprawdzić, dlaczego głowa ciągle boli. Mało nie brakowało, a nie dotarł bym wtedy do szpitala. Nie mogłem wyjechać z parkingu. Krążyłem przez 10 minut i uznałem, że się poddaję. Ale coś mnie tknęło, by jeszcze raz spróbować, i wyjazd już nie był zablokowany. Co ciekawe, głowa nagle przestała mnie boleć. O dziwo wszystko poszło szybko, nie musiałem czekać kilku godzin. Wzięli mnie na badanie tomografem i po 30 minutach przyszedł lekarz. Powiedział, że wynik jest niepokojący i chcą mnie zostawić na oddziale, by zrobić rezonans. Nie za bardzo mi się to podobało. Był późny wieczór, de facto noc, na rano byłem umówiony z kilkoma chłopakami na wspólny przejazd, na trening. Dopytywałem lekarzy, o co chodzi, ale nie chcieli powiedzieć nic konkretnego. Zadzwoniłem do trenera i powiedziałem, jaka jest sytuacja, poinformowałem kolegów, że ich nie zawiozę.

Zostałem w Szpitalu im. Narutowicza. W czwartek miałem rezonans, w piątek wynik. W sali leżało ze mną kilku mężczyzn, którzy mieli podobne objawy. W czasie obchodu powiedzieli im, że to udar słoneczny. Byłem przekonany, że u mnie będzie to samo i w piątek zostanę wypisany. Zawołali mnie jednak do gabinetu. Wtedy poczułem, że coś jest nie tak. Usiedliśmy i usłyszałem, że mam guza mózgu, przewiozą mnie do Szpitala św. Rafała i w niedzielę prof. Ryszard Czepko będzie mnie operował. Guz miał 1,6 cm, ale obrzęk wokół niego około 5 cm. Powiększył się, gdy trenowałem.

Fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl
Fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

Szok.

Na początku mówili medycznym językiem. Poprosiłem, by powiedzieli wprost, co to jest, i usłyszałem „guz mózgu”. Załamałem się na krótko. Wyszedłem, myśli przemykały mi przez głowę. Potem chwyciłem za telefon i zacząłem dzwonić: do rodziny, partnerki, osób z Wisły. Sprawdzaliśmy opinie na temat profesora. Okazało się, że to jeden z lepszych neurochirurgów. Dopiero wtedy wyraziłem zgodę na operację. Ostatecznie otworzyli mi głowę w środę 31 lipca.

Gorzej czułeś się przed czy po?

Na operację jechałem uśmiechnięty, w ogóle nie odczuwałem stresu. Najgorzej było w wieczór i pierwszą noc po operacji, kiedy przestawało działać znieczulenie. Operacja trwała między cztery a pięć godzin. Cały czas czekali na mnie najbliżsi, dlatego po wybudzeniu chciałem się jak najszybciej z nimi zobaczyć. Jeszcze kilka dni leżałem w szpitalu. W sobotę był mecz 1. kolejki III ligi na stadionie Prądniczanki i zależało mi, by na nim być, zobaczyć się z chłopakami. Wszyscy mówili mi, żebym się nie wygłupiał, przecież usuwali mi guza mózgu! Lekarz przyszedł w piątek z wypisem, ale nie czułem się dobrze, więc postanowiłem zostać dzień dłużej. W sobotę opuściłem szpital po rozpoczęciu spotkania, nie dotarłem na stadion.

Szczęście w nieszczęściu, że guz nie był złośliwy, ale na początku nie było pewności...

Według pierwszego badania był to nowotwór złośliwy trzeciego stopnia, co oznaczałoby radioterapię i chemię. Jednak lekarz z Krakowa, który wykonywał badanie, od razu powiedział, że ma sporo wątpliwości. Zalecił powtórzenie badań w Warszawie. To wszystko kosztowało mnie sporo nerwów, bo ostatecznie musiałem sam pojechać do stolicy z próbkami, by przekazać je pani profesor.

Dlaczego?

Nie chcę dziś wchodzić w szczegóły, uderzać w pewne osoby. Mam to za sobą i niech tak zostanie, ale nikomu nie życzę, by przeżywał to, co ja. Operacja stresowała mnie mniej niż to, co działo się później z próbkami i badaniami, bo przecież od wyników zależało dalsze postępowanie. W Warszawie oprócz badań histopatologicznych zrobili także badania genetyczne. Pani profesor szybko przekazała mi wyniki. Napisała, że jest bardzo dobrze i jeśli potwierdzą to badania DNA, to jestem w czepku urodzony.

Wszystko skończyło się dobrze. Jestem pod wrażeniem twojego podejścia.

Choroba mnie zmieniła. Kto znał mnie wcześniej, wiedział, że jestem bardzo impulsywnym człowiekiem. Błahe sprawy potrafiłem strasznie rozdmuchiwać. Dziś jest we mnie więcej pokory. Bardzo doceniam, to co mam. Dużo się zmieniło. Bardzo dziękuję mojej koleżance Dominice, która pracuje na onkologii i bardzo mi pomogła, dzieląć się swoją wiedzą.

Zadawałeś sobie pytanie: dlaczego ja?

Każdy o tym myśli. Tym bardziej, że u mnie w rodzinie nikt nie chorował na raka. Tak wyszło. Pytali mnie, czy chcę się spotykać z psychologiem, ale odmówiłem. Uznałem, że sam muszę sobie z tym poradzić. Moim psychologiem jest partnerka, która wpiera mnie na co dzień. Chcę podkreślić, że nie mam negatywnego podejścia do psychologów. Każdy człowiek jest inny, ja go nie potrzebuję. Do końca życia co pół roku muszę mieć za to badanie rezonansem. 

Czekasz na zielone światło, by rozpocząć pełne treningi.

Na początku roku zacząłem biegać, doszła siłownia, by popracować nad mięśniami. Długo nic nie robiłem, organizm był osłabiony, więc pospadały siła i moc. Obecnie wykonuję wszystko, ale bez kontaktu. Nie uczestniczę w gierkach, nie uderzam piłki głową. 26 czerwca mam kontrolę u lekarza. Jeżeli wszystko będzie w porządku, to wracam do treningów na 100 procent. Profesor mówił mi, że musi minąć około rok, by wszystko się zagoiło. Specjalnie tak ustawiłem termin kontroli, bo to dzień po moich urodzinach. Liczę, że będzie to nieco spóźniony prezent

Ile czasu zajął ci powrót do w miarę normalnego funkcjonowania?

Przez miesiąc głównie leżałem. Czułem się dobrze, ale nie mogłem prowadzić samochodu, dźwigać ciężkich przedmiotów, by nie przeciążyć głowy. Po tych kilku tygodniach wróciłem do Myślenic, zacząłem wykonywać proste ćwiczenia i przede wszystkim być na co dzień z drużyną. Cała Wisła dała mi ogromne wsparcie.

Dzień po operacji na stadionie Rapidu Wiedeń pierwsza drużyna stanęła przed sektorem kibiców Wisły z transparentem, na którym były życzenia szybkiego powrotu do zdrowia.

Byłem ogromnie wzruszony. Wszyscy mnie wspierali, dzwonił do mnie prezes. To dało mi ogromnego kopa, by wrócić tam, gdzie jest moje miejsce – na zielone boisko. Dziś czasem mam drobne problemy z pamięcią, trudniej mi sobie coś przypomnieć.

Fot. Mateusz Kaleta/LoveKraków.pl
Fot. Mateusz Kaleta/LoveKraków.pl

W 2014 roku zdobyłeś z Wisłą mistrzostwo Polski juniorów. Mało kto z waszego składu się przebił. Żałujesz, że nie zadebiutowałeś w ekstraklasie?

Tak. Nie byłem nawet na ławce, a to też byłoby duże przeżycie. Swoje potrenowałem ze świetnymi piłkarzami, jak Arkadiusz Głowacki, Radosław Sobolewski. Trenerami byli wtedy był świętej pamięci Franciszek Smuda i Michał Probierz – bardzo temperamentne postaci. Kiedyś przed domowym meczem trener Kazimierz Kmiecik mówi do Smudy: Może byśmy wzięli tego Bierzało, mamy tylko 16 w kadrze. Trener Smuda popatrzył na trenera Kmiecika i na mnie w swoim stylu odpowiedział: Jak mam jego brać, to wolę tylko 16 (śmiech).