Buchalik też bije się w pierś. Po Legii musiał się hamować [Rozmowa]

Michał Buchalik zaczął grę w Wiśle jeszcze w czasach Tele-Foniki fot. LoveKraków.pl

Nie można mieć do niego pretensji za ostatnio tracone przez Wisłę gole, ale dla 30-letniego bramkarza to żadne pocieszenie. Michał Buchalik drugi raz doświadcza w Wiśle pasma porażek, ale teraz dużo bardziej go bolą.


Michał Knura, LoveKraków.pl: Nie wygraliście meczu od 31 sierpnia. Jak sobie z tym radzisz?

Michał Buchalik: Nie jestem w Wiśle pół roku czy rok i naprawdę bardzo zależy mi na klubie i drużynie. Na tych wszystkich ludziach, którzy codziennie z nami pracują. Bardzo bym chciał, by wszystko się odmieniło.

Z Rakowem nie zapracowaliście na wygraną, ale mieliście duże szanse, by przynajmniej nie stracić gola.

Mówiliśmy sobie, że trzeba wybronić wynik, że nawet 0:0 byłoby malutkim krokiem do przodu. To pozwoliłoby nam patrzeć w przyszłość z nieco większym optymizmem. Znów się nie udało.

Masz pomysł, jak to zmienić?

Trudno, musimy się pozbierać. Choć, uwierz, bardzo trudno o tym zapomnieć. Z Arką musimy zrobić wszystko, by wygrać. Nie ma już czasu na potknięcia!

W Bełchatowie dość wolno wznawiałeś grę. Na Twitterze pisali: „Smutno patrzeć, gdy Buchalik od 30. minuty gra na czas”.

Denerwują mnie takie komentarze. Po prostu chciałem dać odetchnąć kolegom i wybić z rytmu piłkarzy Rakowa, byśmy mogli zacząć grać swoje. Albo próbować grać, bo nie stworzyliśmy wielkiego zagrożenia pod bramką Rakowa. Rywale w pierwszym kwadransie mocno na nas ruszyli i mieli wiele stałych fragmentów. Nasi piłkarze z pola byli – wydaje mi się – bardzo zmęczeni pojedynkami, ja chyba nigdy wcześniej nie widziałem tak wysokiej drużyny jak Raków.

Niektórzy piłkarze podkreślają, że potrafią się odciąć od złych myśli i nie przenosić ich na życie rodzinne. Jak to wygląda u ciebie?

Rodzina dodaje mi wiele energii, bym po niepowodzeniach znów mógł walczyć w treningu i meczu. Nie jest jednak tak, że w domu o wszystkim zapominam, choć bez nich na pewno byłoby dużo trudniej.

Przypomina się lato 2016 i siedem ligowych porażek pod wodzą trenera Dariusza Wdowczyka. Wówczas grali Michał Miśkiewicz i Łukasz Załuska, a ty leczyłeś kontuzję. Kiedy było trudniej znosić porażki?

Obecnie odczuwam je zdecydowanie mocniej. Wtedy wracałem do zdrowia, nie jeździłem z kolegami na mecze i aż tak bardzo nie przeżywałem tych potknięć. Teraz, kiedy jestem w szatni, stoję w bramce i momentami widzę naszą bezsilność, jest mi dużo ciężej.

Macie trochę pecha, w zespole są kontuzje, ale trudno tylko tym tłumaczyć, że w czterech ostatnich meczach oddaliście po jednym celnym strzale.

Na treningach każdy daje z siebie wszystko i naprawdę nasza gra wygląda przyzwoicie. Dopiero w meczu przychodzi jakiś paraliż. To, co ćwiczymy, musimy przełożyć na spotkanie. Dopiero wtedy będzie dobrze.

Co czuje bramkarz, gdy – jak ty na Łazienkowskiej – puszcza siedem goli.

Daliśmy ciała, napisaliśmy niechlubną historię, która zostanie w mojej głowie do końca życia. Nie byłem jednak bardzo załamany, bo wiedziałem, że przed nami kolejne spotkania, w których musimy stawić rywalom czoła. Jak tylko potrafię, starałem się pozbierać chłopaków, bo razem musimy tę plamę zmazać.

Po meczu stanąłeś przed kamerą. Trudno było się powstrzymać, by nie wydobyć z siebie niecenzuralnych słów?

Mocniejsze słowa cisnęły się na usta. Byłem bardzo zły, ale starałem się kontrolować emocje, by nie powiedzieć czegoś głupiego. Bardzo trudno udzielać wywiadu po przegranej 0:7.

Życie sportowca bardzo cię doświadczyło kontuzjami i powrotami po nich. Czujesz, że obecna sytuacja drużyny to jeden z trudniejszych momentów w życiu?

Sytuacja jest trudna, bo od nas w dużej mierze zależy przyszłość klubu. Działacze, piłkarze i kibice muszą być teraz razem. Nie możemy się wyzywać, wzajemnie obrażać, bo to do niczego nie prowadzi. Na boisku jeden czy dwóch może mieć słabszy moment, ale inni od razu powinni mu pomóc.

W sobotę czeka was mecz o więcej niż o trzy punkty, być może też zagracie o przyszłość trenera. U siebie mimo wszystko radzicie sobie nieco lepiej. W tym jest nadzieja na korzystny rezulat z Arką?

Jestem też przekonany, że nie zawiodą nas kibice i przyjdą na stadion. Bardzo potrzebujemy ich wsparcia. Marzy mi się, by przy Reymonta znów była twierdza, stadion, na który każdy rywal boi się przyjechać.

Trudno mieć do ciebie pretensje o stracone gole. Jak oceniasz swoją postawę?

Czuję się niekomfortowo, gdy mam mówić o swojej grze. Jeden meczu nie przegra i jeden go nie wygra. Robimy to razem, dlatego po porażkach też biję się w pierś. Myślę w kategoriach, że zawsze mogłem zrobić coś lepiej.