– Ciągnie mnie pod bramkę przeciwnika. Jako młody chłopak grałem dużo wyżej i strzelałem wiele goli – mówi Michal Frydrych, czeski obrońca Wisły Kraków, który już w drugim występie strzelił gola.
Michał Knura, LoveKraków.pl: Jest pan w szoku po zwycięstwie w Mielcu aż 6:0?
Michal Frydrych, nowy obrońca Wisły: Nie nazwałbym tego szokiem, ale można było być zdziwionym tak wysokim wynikiem. To w dużej mierze nasza zasługa, bo wyszliśmy bardzo mocno skoncentrowani i od razu mieliśmy szanse, których nie wykorzystaliśmy. Cały czas jednak robiliśmy swoje i stąd taki wynik, który mógł być jeszcze wyższy. Po długiej przerwie bez meczu i trudnym czasie, kiedy przez prawie tydzień musieliśmy ćwiczyliśmy w domach, tak zdobyte trzy punkty cieszą szczególnie.
W sobotę gracie z innym beniaminkiem, który kilka lat temu dobrze radził sobie na stadionie przy ulicy Reymonta.
Historia nie ma znaczenia, to tylko statystyka. Ze Stalą wygraliśmy pierwszy mecz w sezonie, z Podbeskidziem chcemy zdobyć trzy punkty u siebie. To ważne, by na swoim stadionie regularnie punktować. Jak kibice będą mogli wrócić na trybuny, to dobre wyniki w Krakowie będą ich przyciągać. Gramy dla siebie, bo to nasz zawód, ale też dla kibiców.
Pierwszego gola w nowych barwach chciałby pan komuś zadedykować?
Nie mam takiej potrzeby. Nie robię dedykacji, bo chciałbym... strzelać w każdym meczu. Ciągnie mnie pod bramkę przeciwnika. Jako młody chłopak grałem dużo wyżej, między innymi na skrzydłach, i strzelałem wiele goli.
Nie urodził się pan w sportowej rodzinie.
Ojciec występował na amatorskim poziomie, była to dla niego odskocznia od pracy i życia na wsi. Moja mama ogląda sport w telewizji. Byliśmy zwykłą czeską rodziną. Nasz dom stał 20 metrów od boiska, więć biegaliśmy za piłką z kolegami, aż zrobiło się zupełnie ciemno.
Nie wiem, co będą robiły moje córki. Są jeszcze małe, druga ma dopiero kilkanaście miesięcy. Bardzo się cieszę, że od dwóch tygodni mam je i żonę obok siebie, w Krakowie. Ze względu na epidemię trudno wychodzić z kolegami i rodziną, więc wolny czas przeważnie spędzam z nimi, czasem wybierzemy się do parku.
Rozmowę zaczął pan od polskiego „dzień dobry”.
I na tym na razie skończę (śmiech). Znam też: przepraszam, dziękuję, razem. I ważne słowa do komunikacji na boisku. Wszystko rozumiem, natomiast z mówieniem mam problem. Liczę, że za trzy miesiące będzie dużo lepiej. Obecnie za mojego osobistego tłumacza robi Adi Mehremić, który występował w czeskiej lidze i nauczył się języka. Jest moim nowym przyjacielem, zawsze mogę do niego zadzwonić.
Lubi pan być liderem?
Na boisku po części muszę być. Pozycja środkowego obrońcy wymaga, by instruować innych, dbać o ustawienie. Nie mam z tym problemu, natomiast w szatni na razie za dużo się nie odzywam ze względów, o których mówiłem. Są w niej piłkarze od lat grający dla Wisły i oni mają najwięcej do powiedzenia. To przychodzi z wiekiem i stażem w zespole, w Slavii Praga miałem większy wpływ na zespół poza meczami. Tam była świetna, rodzinna atmosfera, wychodziliśmy całym rodzinami. W Wiśle to na razie niemożliwe przez koronawirusa, ale klimat w szatni również jest bardzo dobry.
Kibice widzą w panu drugiego Clebera, który też występował z numerem 25 na koszulce.
Coś na ten temat już słyszałem. Strzelił gola Barcelonie? Ja też postaram się nie zawieść.