– Praktycznie każdy zawodnik naszej reprezentacji miał na tych mistrzostwach podobny problem z trawieniem – o blaskach i cieniach mundialu do lat 17, w tym aferze alkoholowej w polskiej kadrze, mówi Jakub Krzyżanowski.
Jakub Krzyżanowski: Jeżeli będzie taka potrzeba, to wydaje mi się, że dałbym radę zagrać w sobotnim meczu z GKS-em Katowice. Kilka dni musiałem odpocząć, w treningu jestem od czwartku. Praktycznie każdy zawodnik naszej reprezentacji miał na tych mistrzostwach podobny problem z trawieniem. Wynikało to ze specyficznej kuchni azjatyckiej. Jedzenie jest bardziej doprawione, są inne kultury bakterii. To było do przewidzenia, więc byliśmy szczepieni, zażywaliśmy probiotyki, ale i tak nas to dopadło. Przed meczem z Japonią trzy czwarte kadry zgłaszało ból brzucha, czuli się niekomfortowo. Potem skrarżyły się pojedyncze osoby. Ja największy problem miałem dzień przed wylotem do Polski.
Słyszę, że do Krakowa podróżowałeś 28 godzin!
Najpierw lecieliśmy z Dżakarty do Dohy, potem z Dohy do Warszawy. Mnie na koniec czekała jeszcze przesiadka do pociągu w stronę Krakowa.
Gospodarzem mundialu był kraj z innego kontynentu. Jak przyjęli was mieszkańcy Indonezji?
Często do nas podchodzili, by zrobić sobie z nami zdjęcie. Gdy dowiedzieli się, że jesteśmy z Polski, to każdy mówił o Robercie Lewandowskim. Byli bardzo sympatyczni, otwarci, weseli. No i bardzo niscy – czytałem, że średnia wzrostu dla mężczyzny to 160 centymetrów.
Trudno było zaaklimatyzować?
Przygotowywaliśmy się na wyspie Bali. Pierwsze dni po przylocie były ciężkie. Pamiętam wyjście z samolotu i podmuch ciepła. Gdy opuszczałem klimatyzowany hotel, od razu zalewałem się potem. Codziennie wypijałem po dwie-trzy butelki elektrolitów, by dobrze nawodnić organizm. Z tego względu pierwsze treningi nie były tak intensywne, ale z każdym dniem czuliśmy się lepiej i upały już tak bardzo nam nie przeszkadzały. W Polsce trafiliśmy na chłód, ale w końcu mogliśmy odetchnąć pełną piersią, bo w Indonezji było bardzo duszno.
Sędziowie meczów z Japonią i Senegalem zapraszali was do szatni z powodu opadów. Monsunowy deszcz robił wrażenie zwłaszcza w pierwszym spotkaniu.
To wyglądało tak, że do godziny 16 było bardzo ciepło i słonecznie, a nagle w ciągu dziesięciu sekund pojawiła się ściana deszczu. Miało to też swoje plusy, ponieważ zrobiło się trochę chłodniej.
Turniej wciąż trwa, natomiast wy wróciliście do domów po trzech porażkach w fazie grupowej. Jak oceniasz swoje występy?
Dwa razy zagrałem na pozycji pół-lewego wprowadzającego, raz na wahadle. Po takich wynikach nie można być zadowolonym także ze swojej gry.
Którzy rywale robili największe wrażenie?
Każda reprezentacja miała inny styl gry, co wynikało także z warunków fizycznych. Japonia była bardzo poukładana. Nie wiem, czy wcześniej grał z tak dobrze rozumiejącym się zespołem. W obronie pracowali jak jeden organizm, trudno było zmieścić piłkę między liniami. Bardzo pracowici, co uosabiało ich naród. Senegalczycy to dwumetrowe chłopy, silni fizycznie, więc był to moim zdaniem najtrudniejszy mecz. Argentyna najlepiej wyglądała piłkarko, mieli swobodę, potrafili znaleźć wolną przestrzeń. Jak szli do kontrataku, to tworzyli sytuację bramkową.
Można było mieć uwagi organizacyjne?
Nie, wszystko było na wysokim poziomie. Branding, eskorta w czasie podróży, ochrona całą dobę. Czułem, że to naprawdę duża impreza. Społeczeństwo też miało tego świadomość, bo żyli mistrzostwami, machali do nas, gdy jechaliśmy na trening lub mecz. Po raz pierwszy byłem na tak dobrze przeprowadzonym turnieju.
Trener miał do dyspozycji okrojony skład, bo czterech waszych kolegów postanowiło zabalować i zostali odesłani do domu. Już przeprosili?
Oczywiście. Zrobili głupotę i było po nich widać, że to zrozumieli. Ten błąd może ich dużo kosztować, ale może nie wszystko. Mam nadzieję, że odrobią lekcję i ich nie skreślam. Może w przyszłości oddadzą nam to, co teraz straciliśmy? Często dostajemy różne zaproszenia, ale ja do tej pory nie miałem podobnych problemów. Od dużych imprez wolę ciszę i spokój.