Owca, która wchodziła między wilki

fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

Idealnie łączył powołanie kapłańskie z miłością do sportu. W szatniach piłkarzy i hokeistów Cracovii miał status zawodnika. Był pogodny i potrafił żartować, ale nie unikał trudnych tematów i stawiania warunków. Gdyby opisać tę postać językiem dziennikarzy sportowych, byłby bardzo ofensywnym zawodnikiem. – Takim kreatywnym skrzydłowym – uważa trener Wojciech Stawowy. W Dzień Zaduszny wspominamy księdza Henryka Surmę, zmarłego w 2015 roku kapelana Cracovii.

80 lat z Bogiem i sportem

Ksiądz Surma swoją ziemską wędrówkę przeżywał bardzo dynamicznie. Urodził się 13 września 1936 roku w Krakowie. Od najmłodszych lat pasjonował się sportem. Był bratem Fryderyka, gracza Wawelu i Cracovii, wujkiem Łukasza – również piłkarza, wychowanka Wisły, rekordzisty pod względem występów w ekstraklasie i Filipa, trenera i dziennikarza.

Równolegle z miłością do sportu i Pasów dojrzewało w nim powołanie kapłańskie. W 1954 roku wstąpił do Zgromadzenia Księży Misjonarzy w Krakowie. Sześć lat później przyjął święcenia kapłańskie i pracował w wielu polskich parafiach. Do miasta swojego dzieciństwa wrócił w 2002 roku. Podjął się posługi kapelana sportowców Cracovii i podopiecznych Domu Pomocy Społecznej im. Helclów.

– To był człowiek czynu, nie ksiądz teoretyk. Lubił wyzwania, dlatego zaangażował się w dialog między kibicami Cracovii i Wisły. Chciał ich pojednania. Przypominał mi ewangeliczną owcę posłaną między wilki. Nie bał się wejść w to środowisko i rozmawiać o trudnych sprawach – wspomina swojego wujka Filip Surma, dziennikarz nc+.

Potrafił postawić warunek

To właśnie ksiądz Surma był pomysłodawcą mszy pojednania po śmierci Jana Pawła II. Na stadionie Cracovii kibice z szalikami Cracovii i Wisły wspólnie się modlili. I choć pojednanie trwało krótko, Wojciech Stawowy pamięta te dni do dziś. – Podjął się misji wręcz niemożliwej, ale należy mu się szacunek za samą inicjatywę. Stał na przegranej pozycji, ale chwała mu za to, że próbował walczyć. Do dziś mam przed oczami tę piękne obrazki pełnego stadionu – mówi były trener piłkarzy Cracovii.

Ksiądz Surma zostawił nam także coroczne pielgrzymki kibiców do sanktuarium w Łagiewnikach i święcenie pokarmów na stadionie Cracovii. – Kiedyś poprosiłem go, by wcześniej poświęcił nam nasz koszyczek, bo żona musiała wyjechać. Oczywiście zgodził się, przyszedł, ale postawił warunek: przed święceniem obowiązkowa spowiedź. Byliśmy zaskoczeni, ale oczywiście spełniliśmy prośbę. To pokazuje, że był człowiekiem miłym i pomocnym, ale trzymał się zasad – opowiada Krzysztof Pilarz, były bramkarz i kapitan Pasów.

Żartowniś i powiernik

Zawodnicy piłkarskiej i hokejowej drużyny traktowali go jak starszego kolegę. Surma do szatni wchodził, kiedy chciał. Pojawiał się tam przed treningami i meczami. Czasem można go było spotkać niosącego dziesiątki ciastek z okazji swoich urodzin czy imienin. – Traktowaliśmy go jak kolegę. Potrafił pochwalić, ale gdy ktoś miał słabszy okres, to nie miał oporów, by „dowalić” – śmieje się Pilarz.

– Jego wizyty poprawiały atmosferę. Było zabawnie, gdy demonstrował, jak powinno się podać piłkę czy strzelić na bramkę. Nie spotkałem w swojej pracy człowieka bardziej otwartego na drugą osobę, z tak ogromną charyzmą – wspomina Stawowy.

Rudolf Rohaczek, trener hokeistów: – Budował atmosferę, potrafił bojowo nastawić zawodników.

Czasem jednak sportowcy potrzebowali nie żartu, a poważnej rozmowy o życiu. Zwierzali się księdzu Surmie ze swoich trosk, rozmawiali o problemach rodzinnych.  – Bardzo nam go brakuje. Był barwną osobą, całym sercem oddaną Cracovii. Bardzo dobrze znał się na sporcie, zawsze na coś ciekawego zwrócił uwagę. Często się z nami modlił i nam błogosławił. Bardzo nam pomagał także w przyziemnych sprawach, jak choćby w przygotowaniu do chrztu dziecka. Teraz mamy dwóch kapelanów. Starają się, ale jest inaczej – nie kryje Rafał Radziszewski, bramkarz Comarch Cracovii.

Gaduła

Wady? Zawsze lubił dużo mówić. – Jak już dorwał się do mikrofonu, to nie chciał go oddać przez pół godziny. Potrafił przeciągać, ale nikt nie zwracał mu uwagi, bo mówiłby jeszcze dłużej – uśmiecha się reprezentant Polski w hokeju.

Ksiądz Surma spotykał się z zawodnikami w szatni, ale często zapraszał ich na msze święte. Chodzili prawie wszyscy, także ci niewierzący. – Bardzo go lubili, bo w prosty sposób przekazywał ogólnoludzkie prawdy. Każdy chciałby mieć takiego księdza. Szczególnie lubili go obcokrajowcy, dla których organizował osobne spotkania – mówi Tomasz Siemieniec, kierownik drużyny piłkarzy Pasów.

Filip Surma podkreśla, że niedziela była dla wujka podwójnym świętem. Raz, bo uroczysta msza święta, dwa - mecz. – Potrafił to dobrze pogodzić, choć śmialiśmy się, że dostosowuje godzinę eucharystii do pory spotkania. Często przybiegał do nas na transmisję zaraz po mszy, nie zdążył nawet zjeść obiadu.

Zmarł 21 maja 2015 roku. Spoczywa w grobie rodzinnym na cmentarzu w Kłaju. – Trzeba podziwiać go za to, że potrafił sportowców tak zdyscyplinować, iść do nich z wiarą i być nie tylko kibicem, ale ojcem dla nich – mówił w czasie pogrzebu ksiądz Bronisław Fidelus, kapelan Wisły Kraków.