Wiślacy napoczęli Zagłębie już w 3. minucie, ale potem grali słabo i dali sobie wbić dwa gole. Tym samym nie wykorzystali potknięcia Ruchu Chorzów, którego mieli okazję wyprzedzić w tabeli i przed ostatnią kolejką być na drugiej pozycji, premiowanej awansem bezpośrednim.
- Musimy ochłonąć, bo straciliśmy dużą szansę. Jak życie daje takie szanse, to trzeba je brać, bo nie wiadomo, ile ich będzie – mówi kapitan Wisły.
– Ten mecz już w pierwszej połowie był średni. Nie graliśmy tego, co umiemy. Trener powiedział nam to już w szatni, w przerwie. W drugiej połowie zagraliśmy jeszcze gorzej, niż w pierwszej. Nie graliśmy swojej piłki, nie pressowaliśmy. Chyba nie ułożyliśmy sobie tego spotkania w głowie. Takie spotkanie, jak to, po prostu trzeba przepchać – przyznaje defensor Wisły.
Wisła spada w tabeli
Gra toczyła się nie tylko o bezpośredni awans, ale także, w perspektywie baraży, o rozgrywanie ich na własnym stadionie. Po porażce z Zagłębiem Wiślacy spadli z trzeciego na czwarte miejsce w tabeli. Jeśli w poniedziałek mecz ze zdegradowaną już Skrą Częstochowa wygra Puszcza Niepołomice, Wiślacy będą piąci.
- Jesteśmy rozczarowani. Straciliśmy ogromną szansę, mieliśmy wszystko w swoich rękach. Ta sytuacja może się po tym jednym meczu potoczyć strasznie – nie ukrywa kapitan Wisły.
Taka sytuacja plasuje ich na mniej uprzywilejowanym miejscu w kontekście baraży. Piłkarze spod Wawelu muszą się liczyć, że przy takim układzie sił, będą je rozgrywać na wyjeździe. Aby się to zmieniło, w ostatniej kolejce będą musieli nie tylko wygrać z Górnikiem Łęczna, ale i liczyć na potknięcia którejś z drużyn, które mogą wyprzedzić: Ruchu Chorzów, Bruk-Bet Termaliki Nieciecza i Puszczy Niepołomice.
- Po tym meczu jest ciężko. Musimy się podnieść, aby odrobić stratę – zaznacza defensor.
Sobolewski: Wciąż jesteśmy w grze
Po spotkaniu trener Wisły żałował przede wszystkim, że jego drużyna nie potrafiła pójść za ciosem i strzelić drugiej bramki, która zamknęłaby mecz. – Potem popełniliśmy błędy, które nas dużo kosztowały – przyznał Radosław Sobolewski.
Poinformował także, że nieobecność Jamesa Igbekeme była spowodowana urazem.
– Nie wykorzystaliśmy szansy, ale wciąż jesteśmy w grze. Będziemy walczyć do końca. Nikt się nie podda, bo wszyscy jesteśmy skupieni na naszym celu – zaakcentował opiekun Wiślaków.
SMS-y od Ruchu
Dla Zagłębia były to pierwsze bramki na wyjeździe w rundzie wiosennej. Przy Reymonta byli brutalnie skuteczni, bo oddali dwa celne strzały, które zamienili na dwa gole. – Mam mętlik w głowie – uśmiechał się po meczu trener Zagłębia Marcin Malinowski.
Były piłkarz, drugi pod względem liczby występów gracz w historii ekstraklasy cieszył się z postawy drużyny, którą pochwalił za pracę i to, jak zareagowała po stracie szybkiego gola. – Miałem przed tym obawy. Mieliśmy szczęście, ale ono w piłce jest nieodzowne. Ono nam dzisiaj pomogło, a drużynie należy się szacunek za to, co wyprawia na boisku. Jestem dumny, że mogę być w szatni z tym zespołem – przyznał na konferencji prasowej.
Trener gości nie ukrywał, że przed meczem trzymali za niego kciuki znajomi z… Ruchu Chorzów.
- Nie będę ukrywał, że trochę mnie z Chorzowem łączy i że im nie kibicuję. Zasługują na awans, ale sami muszą go wywalczyć na boisku. Przed meczem dostałem kilka SMS-ów z prośbą o urwanie punktów Wiśle. Ja skupiałem się przede wszystkim na swoim zespole. Chcę pielęgnować to, co robimy dobrze, niż robić komuś innemu dobrze – odpierał Malinowski.