– Piłkarze Wisły muszą się otrząsnąć. Mają bardzo dobrego i doświadczonego trenera i jestem przekonany, że to ogarnie – mówi były bramkarz Białej Gwiazdy i Niebieskich przed najciekawszym spotkaniem 4. kolejki I ligi. Początek o godzinie 19 na stadionie przy ulicy Reymonta w Krakowie.
Michał Knura, LoveKraków.pl: Jaki wynik padnie w meczu Wisły z Ruchem?
Michał Buchalik, bramkarz, były zawodnik obu klubów: Dyplomata powiedziałby, że ma wygrać lepszy, ale zwycięstwo bardziej przyda się Wiśle. Po porażce 1:6 z Rapidem Wiedeń było mi ich bardzo żal i chciałbym, żeby w ważnym meczu ligowym, przy dużej publiczności, zainkasowali trzy punkty. To pozwoliłoby im uwierzyć w siebie, a trener będzie miał łatwiej. Ruch i tak się podniesie, też będzie walczył o awans.
Po ostatnich spotkaniach mógł pan stwierdzić, że bramkarze Anton Cziczkan i Kamil Broda mają zdecydowanie za dużo pracy.
Wiślacy nie mają łatwego wejścia w sezon. Miałem okazję zagrać w meczach pucharowych z Lechią Gdańsk i później spadliśmy z ekstraklasy. Nie chcę krakać, ale łączenie rozgrywek nie wychodzi nam w Polsce dobrze. Piłkarze Wisły muszą się otrząsnąć. Mają bardzo dobrego i doświadczonego trenera i jestem przekonany, że to ogarnie. Potrzebuje tylko dwóch rzeczy: czasu i zaufania.
Jak ocenia pan Antona Cziczkana? Na dłużej zapewni spokój w tyłach?
Widziałem go w kilku meczach i muszę przyznać, że ma duży potencjał. Pracuje pod okiem fajnego trenera, Łukasza Załuski, którego bardzo dobrze znam. Uważam, że ten zawodnik może się jeszcze rozwinąć. Nasza pozycja nie jest łatwa, bo po wysokich porażkach na tapet przeważnie brany jest bramkarz, a niestety nie zawsze on jest winny. W ostatnich meczach Wisły chłopaki z pola niestety nie pomagali bramkarzom...
Ruch po spadku też nie zaczął rewelacyjnie. Nadal nie gra u siebie, nowy stadion wciąż jest w sferze marzeń...
Na Cichej może były specyficzne warunki, ale dzięki atmosferze piłkarzom było łatwiej sprawiać niespodzianki, kończyć sezon na podium. To był duży atut i liczę, że nowy stadion w końcu powstanie! Zmiana boisk nie służy, grając na Śląskim mimo wszystko nie czuliśmy się jak u siebie.
Dwa utytułowane kluby, Wisła i Ruch, w których łącznie rozegrał pan dziewięć i pół sezonu, w najbliższych latach spotkają się w ekstraklasie?
Nie tylko ja uważam, że miejsce obu tych klubów jest w ekstraklasie, ale rzeczywistość sportowa jest inna. Na pewno podczas najbliższego spotkania atmosfera będzie jak w najwyższej lidze lub jeszcze lepsza – jak w europejskich pucharach, bo stadion będzie wypełniony niemal po brzegi.
Jest pan Ślązakiem, urodził się w Rybniku, przez siedem i pół roku mieszkał w Krakowie, ale swoje miejsce na ziemi znaleźliście w rodzinnych stronach żony. Kaszuby są najlepsze do życia?
Kraków wspominamy fenomenalnie, tam urodził się nasz starszy syn. To był piękny okres w naszym życiu, ale wyjeżdżając wiedzieliśmy, że wrócimy. Miałem to szczęście, że prawie zawsze rodzinę miałem blisko siebie. Tylko ostatni rok był trudniejszy, ponieważ podjęliśmy decyzję, że sam przeprowadzę się z Gdańska do Chorzowa. Spotykaliśmy się raz na jakiś czas, bo starszy syn zaczął chodzić do zerówki i trenować w fajnej szkółce piłkarskiej. Nie chcieliśmy mu wszystkiego wywracać na rok.
Śląska czy kaszubska gwara jest trudniejsza? Kiedyś mówił pan, że ta druga.
Gdyby ktoś z Kaszub przyjechał na Śląsk, to pewnie powiedziałby, że jest odwrotnie. Nie używamy pełnej gwary na co dzień, znamy podstawowe słowa. Po śląsku „tak” to „ja”, a po kaszubsku „jo”.
Uważnie śledzi pan mecze ekstrakalsy i I ligi?
Jak jest szansa, to oglądam, zwłaszcza z udziałem drużyn, których kiedyś byłem częścią. Aktualnie nasze kluby rywalizują też w europejskich pucharach, więc śledzimy mecze ze starszym synem, który lubi tylko polskie zespoły.
Pytam o to, ponieważ jest pan bardzo zajętym człowiekiem. Łączy grę w czwartoligowej Raduni Stężyca z trenowaniem bramkarzy w tym zespole i akademii klubu.
Gdy kończył mi się kontrakt z Ruchem, byłem przekonany, że będę jeszcze grał w centralnej lidze. Szukałem jednak czegoś bliżej domu. Jak pojawiła się propozycja z Raduni, zrobiłem rachunek sumienia. Pomyślałem, czy to już ten czas, by wieszać piłkarskie buty na kołku? Czy nie za szybko? Przyznam, że dobrze wdrożyłem się w nowe zajęcie, bardzo mi się to spodobało. Z dnia na dzień idziemy do przodu, mam satysfakcję z postępów zawodników, ich zaangażowania. Jest do dla mnie bardzo motywujące i budujące.
Czyli propozycja przyszła niepodziewanie.
Po zakończeniu sezonu ekstraklasy zjechałem z Chorzowa na Kaszuby, wtedy pojawiła się ta opcja. Radunia mogła zostać w II lidze, miała przecież licencję, więc właściwie taki był pierwotny plan. Nie udało się, więc zaproponowano mi też „fuchę” trenera bramkarzy. Przyjąłem ją i nie rozpatrywałem innych propozycji, ponieważ chciałem być w porządku wobec ludzi ze Stężycy.
Cały czas ma pan być pierwszym bramkarzem w seniorach?
Sytuacja zmieniała się z dnia na dzień, początkowo nie miało to tak wyglądać. Gdy okazało się, że zaczynamy od IV ligi, drużynę trzeba było budować praktycznie od nowa. Podobnie jak wcześniej w innych regionach, także u nas jest jedna grupa i rozgrywki są dość mocne. Mamy wielu młodych chłopaków, którzy dopiero co debiutowali na tym szczeblu. Oni muszą się od kogoś uczyć, więc potrzeba kilku starszych. Jest nas trzech-czterech, nadal szukamy i może się udać jeszcze kogoś ściągnąć. Ostatnio udało się przekonać Sebastiana Deję, który grał w II i I lidze.