– Dochodziły do mnie głosy o umowie, nie wiadomo jakich kwotach. Także o tym, że siedzę przed telewizorem i nie chce mi się wracać. Odkąd się odciąłem, na pewno jestem zdrowszy mentalnie – mówi Alan Uryga.
29-letni środkowy obrońca Wisły Kraków, od niedawna także jej kapitan, zagrał w sześciu ostatnich meczach I ligi. W pięciu z rzędu pełne 90 minut. Ostatni raz w takim rytmie był ponad dwa lata temu, pod koniec rundy wiosennej sezonu 2020/2021. Kończył się jego czteroletni kontrakt z Wisłą Płock. Od kilku miesięcy wiedział, że od 1 lipca wraca do swojego klubu, do Wisły Kraków.
Cierpiała rodzina
Przez ostatnich 27 miesięcy wystąpił tylko w dziewięciu oficjalnych meczach. Uważa, że dręczył go pech, który odcisnął swoje piętno. Jeden uraz, drugi, przedłużające się mniejsze problemy, gdy powrót na boisko był o krok.
– Wiele nerwów, pracy, poświęconych na nią świąt. Gdy koledzy mieli wolne, pracowałem w Myślenicach z Marcinem Bisztygą i Danielem Michalczykiem, za co jestem im bardzo wdzięczny. Rok temu runda jesienna skończyła się szybciej przez mistrzostwa w Katarze, a kontuzjowani nie mogli sobie pozwolić na tak długą przerwę. Jeżeli wracasz po urazie, to tak naprawdę nie masz wakacji. Czasem trenerzy wypychali nas, zachęcali, by odpuścić chociaż na tydzień i się zresetować – mówi wychowanek Białej Gwiazdy.
– To był też trudny okres dla mojego życia rodzinnego, ponieważ problemy odbijały się na relacjach. Nieobecność, nerwy, frustracja... To był ciężki okres, ale mam nadzieję, że już nie wróci, bo miałem naprawdę dużego pecha. On był ze mną bardzo długo. Można wierzyć w pecha lub nie, ale mocno odcisnął na mnie swoje piętno. Liczę, że karta się odwróci, fortuna w końcu się uśmiechnie – dodaje z błyskiem w oku.
31 stycznia 2021 roku Uryga podpisał z Wisłą Kraków pięcioletnią umowę, obowiązującą od 1 lipca. Problemy zdrowotne sprawiły, że nie mógł grać. Nie był w stanie pomóc w ratowaniu ekstraklasy i walce o powrót.
– Wtedy mecze przeżywa się dużo mocniej. Gdy wydarzył się spadek, byłem po zabiegu. Mecz w Radomiu oglądałem przed telewizorem, z nogą w ortezie. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić... Walkę o powrót do ekstraklasy też śledziłem z boku. Wiedziałem, jak dla klubu, zawodników, dla mnie osobiście ważny jest ten awans – podkreśla.
Alan Uryga obiektem hejtu
Powrót na boisko opóźniał się. Piłkarz otrzymywał od kibiców Wisły wiele wiadomości ze wsparciem i życzeniami powrotu do zdrowia. W październiku ubiegłego roku podziękował za to wszystko, ale delikatnie podkreślił, że pod klubowymi artykułami pojawiają się też niemiłe komentarze. Zarzucano mu branie pieniędzy za nic, nawoływano do rozwiązania umowy. Te i gorsze opinie regularnie do niego trafiały i raniły. Przeszkadzały w codziennym życiu i powrocie do zdrowia.
– Chciałem zdementować informacje, które także do mnie docierały, że mam kontrakt równie wysoki jak w ekstraklasie, dlatego mi nie zależy. W moim przypadku nastąpiła duża obniżka wynagrodzenia, co jest oczywiście zrozumiałe. Uzbierało się wiele rzeczy, które nie pomagały w pozytywnym myśleniu. Po pewnym czasie odciąłem się od tego wszystkiego, bo mnie to wyniszczało – szczerze przyznaje.
Temat jednak wracał przez rodzinę czy znajomych, choć mówił że nie chce o tym rozmawiać. – Dochodziły do mnie głosy o umowie, nie wiadomo jakich kwotach. Także o tym, że siedzę przed telewizorem i nie chce mi się wracać. Odkąd przestałem to śledzić, na pewno jestem zdrowszy mentalnie. Myślę, że wielu osobom udowodniłem, że jeszcze mogę pomóc drużynie, być dla niej wartością. Ja tak się czuję i wierzę, że przyjdzie dla nas fajny moment – mówi.
Wisła Kraków. Drużynie brakuje Luisa Fernandeza
W drugim sezonie w I lidze Wisła nie bryluje. Czasem efektownie wygra (jak u siebie z Arką lub Motorem na wyjeździe), ale raz po raz gubi punkty na swoim boisku. To może nie wystarczyć do awansu.
– Może czasem musimy być bardziej bezpośredni, decydować się na dryblingi, wyciągać przeciwnika strzałami z dystansu albo prostopadłym podaniem. Przy bardzo cofniętych rywalach mecz może rozstrzygnąć indywidualność. W zeszłym sezonie kimś takim był Luis Fernandez, który brał na siebie odpowiedzialność, potrafił stworzyć coś z niczego, wywalczyć karnego. Wierzę, że za chwilę jego rolę będzie pełnił Goku – kończy Alan Uryga.