Piłkarze Cracovii i Wisły wygrali ostatnie mecze dzięki golom strzelonym w drugiej połowie. Zdecydowały rozmowy w przerwie, które miały zupełnie inny przebieg.
Nie zaczęli panikować
– W szatni nie było szaleństwa, „suszarek”, rzucanych butelek. Padły konkretne komendy, prosiłem o cierpliwość i granie tego, co sobie założyliśmy, bo to przyniesie efekt. I chłopcy to zrobili – mówił trener Jacek Zieliński.
Na gola Kokiego Hinokio z 37. minuty odpowiedzieli Otar Kakabadze w 47. i Patryk Makuch w 85. – Choć straciliśmy bramkę, nie zaczęliśmy panikować, ale konsekwentnie robiliśmy swoje – podkreślał Makuch, który trafił do siatki po pięciu meczach. – Z tyłu głowy miałem myśl, że chciałbym strzelić bramkę, ale w ostatnich meczach – a wydaje mi się, że nawet w większości w tym sezonie – nie grałem na pozycji numer dziewięć. Wiem, że mam łatkę napastnika i nikt nie patrzy na mnie przez pryzmat „dziesiątki”, co po części rozumiem. Nie mogłem się jednak tym przejmować, bo wiedziałem, że mam do wykonania pracę dla drużyny – tłumaczył.
Gorąco w Gdyni
Swój ligowy mecz wygrała także pierwszoligowa Wisła. Podopieczni Radosława Sobolewskiego w pierwszej połowie w Gdyni stracili gola po uderzeniu z rzutu wolnego przez Dawida Gojnego. Po przerwie, w ciągu dziewięciu minut, Arkę na kolana rzucili Boris Moltenis (dwa razy) i Mateusz Młyński. Szkoleniowiec krakowian nie krył, że po pierwszej części spotkania było bardzo gorąco.
– Raczej nie zdradzę słów, bo mimo późnej pory, nie wypada. W pierwszej połowie nie realizowaliśmy tego, co sobie zakładaliśmy, i to musiało ulec zmianie. Przekaz w przerwie był pod kątem tego, co my mamy zrobić, a nie oglądać się na Arkę. Było zbyt mało agresywnej gry, chodziło również o to, jak prezentowaliśmy się z piłką. W pierwszej połowie bardzo mnie to denerwowało. Z jednej strony to rozumiem, bo boisko było w takim stanie, że nie nadawało się do gry, jaką chcielibyśmy pokazać – mówił „Sobol”.