Obrońca Wisły wciąż mierzy się ze spojrzeniami

Lukas Klemenz fot. KP

Lukas Klemenz próbuje godnie zastąpić kontuzjowanego Marcina Wasilewskiego. Jako człowiek musi się mierzyć z większymi wyzwaniami.

24-latek rozpoczął w wyjściowym składzie mecze z Zagłębiem Sosnowiec, Piastem Gliwice i Zagłębiem Lubin. W ostatnim doznał kontuzji i musiał zejść już po 20 minutach gry. Wisła jest jego trzecim klubem w ekstraklasie po Koronie Kielce i Jagiellonii Białystok.

Mama

O ojcu – Afroamerykaninie – nie chce mówić. Za to o matce, które go wychowała i poświęciła dla niego życie – potrafiłby napisać książkę-laurkę. Byłaby to historia o kobiecie samotnie wychowującej syna, która dzieli z nim troski i radości, wychodzi z życiowych zakrętów.

– Wydaje się wręcz nienormalne, by tak się poświęcić. Pracy nie straciła chyba tylko dlatego, że zatrudniała ją siostra – mówi Lukas Klemenz, obrońca Wisły, który dołączył do drużyny podczas zimowych zawirowań.

O drugiej w nocy wsiadała z nim do pociągu, by mógł bezpiecznie dotrzeć na zgrupowania młodzieżowych reprezentacji. Mówiła, by walczyć, kiedy wytykali go palcami za inny kolor skóry, gdy przez prawie rok nie grał w piłkę z powodu choroby serca. Pożyczała pieniądze, by miał za co żyć w internacie.

– A był czas, że nie miałem nawet na pizzę. Dlatego pierwsze większe zarobione pieniądze poszły na spłatę kredytu u mamy. Kiedyś ona dbała o mnie, dziś ja staram się, by niczego jej nie zabrakło – podkreśla piłkarz.

Także ze względu na nią szybciej wrócił z Francji. Byli bardzo zżyci, a rozmowy przez internet nie wystarczały.

Klemenez ma żonę i dwuletniego synka, który jest oczkiem w głowie babci mieszkającej pod Opolem. Mama dobrze dogaduje się z synową, więc Lukas nie musi wybierać: żona czy matka.

– Na piłce w ogóle się nie zna, ale bardzo mnie wspiera. Jak jestem sfrustrowany – ona też. Gdy się cieszę, robi to ze mną – mówi bohater naszego tekstu.

Lukas przyszedł na świat w Neu-Ulm w Bawarii, około 150 kilometrów od Monachium. Woli, gdy zwracają się do niego Lukas, ale na Łukasza się nie obraża.

– Tak nazywa mnie doktor Urban z Wisły i to akceptuję – zapewnia.

W Niemczech ma sporą część rodziny, którą kiedyś regularnie odwiedzał z okazji wakacji i ferii. Teraz liczą się dla niego przede wszystkim najbliżsi.

Rozumie język, czasem dzwoni do kuzynów, i to wszystko. W lidze niemieckiej śledzi przede wszystkim rywalizację Bayernu z Borussią. Bliżej mu do Premier League i Arsenalu, któremu kibicuje od dziecka. Jego idolem był Thierry Henry.

Francuska lekcja

W Polsce grał w Sparcie Prudnik, Fortunie Głogówek, Pomologii Prószków i Odrze Opole. Przed osiągnięciem pełnoletności wyjechał do Francji. Kusiła go wtedy Cracovia, podbijała stawkę, ale posłuchał mamy i spróbował życia na obczyźnie. By za kilka lat nie żałować, że szansa uciekła.

Przebywał na testach w Sochaux, ale grał w innym klubie – rezerwach Valenciennes. Na północy Francji spotkał Maora Meliksona, byłego piłkarza Białej Gwiazdy, ale nie był zbyt rozmowny.

– Powiedział, że po polsku potrafi tylko „dzień dobry”. Ale nie przeklął – uśmiecha się Lukas.

Twierdzi, że sportowo mógł z tego wyjazdu wyciągnąć więcej, ale zabrakło mu cierpliwości. Nie ominęła go też kontuzja, przez którą stracił trochę czasu. Trenerzy zapewniali, że przedłużą z nim umowę, ale on miał już w głowie jedno: powrót do Polski.

– Może gdybym ich posłuchał, byłbym teraz w innym miejscu? – zastanawia się.

Czasu nie cofnie, ale wspomnienia pozostaną. Na początku mieszkał w dużym domu razem z ośmioma innymi piłkarzami z Francji i Belgii. Nietrudno się domyślić, że dbanie o porządek było ostatnią rzeczą, o której myśleli nastoletni zawodnicy.

– Raz w tygodniu przychodziła sprzątać żona trenera. W końcu stwierdziła, że już nie daje rady. Następnego dnia odwiedził nas trener i powiedział, że bardzo nam dziękuje, bo w życiu nie widział takiego „burdelu” – śmieje się młodzieżowy reprezentant Polski.

Później zamieszkał sam, co nie najlepiej wpłynęło na naukę francuskiego. Coś jednak pamięta, bo w szatni Białej Gwiazdy po francusku dogaduje się z Vullnetem Bashą. Mają zresztą tego samego menedżera. Zanim podpisał z Wisłą kontrakt, był w stałym kontakcie z defensywnym pomocnikiem.

Rasizm

Nie może mówić o nim w czasie przeszłym. Wytykanie palcami, szeptanie, przeszywający wzrok – to wciąż go dotyka. Czasem nie wie, czy ludzie patrzą na niego, bo rozpoznają w nim piłkarza, czy chodzi tylko o to, że wyróżnia się kolorem skóry.

Kraków, kilka dni temu. Lukas spaceruje z rodziną. Nagle chłopak, na oko 10–11 lat, śmieje się i każe się odwrócić stojącej obok koleżance w stronę ciemnoskórego piłkarza.

– Zdenerwowałem się i zwróciłem mu uwagę. Zaczął się trząść i dziwić, że mówię po polsku. Chciałem mu wytłumaczyć, że też mam swoje uczucia, a takie zachowanie dotyka mnie i moich bliskich – mówi.

Gdy grał w Bełchatowie i Grudziądzu wolał nie wychodzić z domu. Kolega z szatni w Odrze Opole w twarz powiedział mu, że nie lubi ciemnoskórych. Jednak niedługo podszedł do niego i się zrehabilitował, mówiąc, że jest super człowiekiem i nikomu nie robi nic złego. 

– Lepiej było usiąść z żoną niż męczyć się ze spojrzeniami i słowami. W mniejszych miastach jest większy problem z tolerancją – wzdycha.

Łapał się za głowę, gdy podczas meczu Zagłębia Sosnowiec z GKS-em Katowice (w którym występował) kibice gości zaczęli wyzywać od małp Vamarę Sanogo, zawodnika gospodarzy.

– A ja stałem obok. To było takie dziwne... Mieli w zespole czarnoskórego i czarnoskórego wyzywali. Gdy ciemnoskóry strzela gole jest bogiem. Gdy popełni błąd – równa się go z ziemią – nie kryje rozczarowania.

Gdy był młodszy, nie było lepiej. W szkole podstawowej i gimnazjum ciągłe docinki i wyzwiska. Bójek udało się uniknąć. – Gdy wracałem do domu płakałem, a mama ze mną. Ale mówiła: ty im jeszcze pokażesz. Jak zacząłem się wybijać, odpuszczali. Budowałem autorytet, było mi łatwiej, gdy widzieli, że nabieram dystansu.

Bardzo się opierał przed pójściem na pierwszy trening. Bał się wejść w nowe środowisko. Wuefista błagał, chciał go zawieźć. W końcu dał się przekonać starszemu koledze i razem poszli na zajęcia. Przed wejściem rozbolał go brzuch, ale potem było lepiej. Po kilku treningach trafił do starszego rocznika.

Syn nie będzie miał łatwiej

Na szczęście nie dla wszystkich był „gorszy”. W podstawówce poznał chłopaka, z którym do dziś łączy ich serdeczna przyjaźń. Lukas poprosił go o zostanie chrzestnym syna. – Też miał wadę i to nas połączyło – wspomina.

Nie twierdzi, że Polska jest bardzo nietolerancyjnym krajem. Wskazuje jednak, że są sytuacje, gdy nie może czuć się komfortowo. Za wzór stawia Francję.

– Ostatnie lata w tym kraju były ciężkie, ale i tak potrafią tam razem żyć ludzie różnych religii, kultur i kolorów skóry. Możemy się od nich uczyć – podkreśla.

Czy jego syn będzie miał łatwiej, gdy pójdzie do przedszkola, szkoły?

– Na tę chwilę nie chciałbym, by mieszkał w Polsce. Mam tu rodzinę i przyjaciół, ale jeżeli przyszłaby oferta z zagranicy, to mogę się pomęczyć, by on czuł się komfortowo w swoim ciele. Jak w wieku 18 lat powie, że chce wrócić do Polski – w porządku – zapewnia.

Chore serce

Lukas musiał również stawić czoła chorobie serca. Przed wyjazdem do Francji przebywał na testach w Widzewie Łódź. Trener Radosław Mroczkowski był zdecydowany, trzeba było tylko zrobić rutynowe badania przed podpisaniem umowy z występującym wtedy w ekstraklasie klubem.

– Echo serca wykonywał mi jeden lekarz, ale za chwilę stało przy mnie czterech. Czułem, że coś jest nie tak, choć zapewniali, że wszystko w porządku – wspomina.

Za chwilę usłyszał pytanie, które brzmiało jak wyrok: czy wiesz, że już nigdy nie będziesz grał w piłkę?

– Byłem w szoku. Popatrzyłem na panią Anię, pielęgniarkę Widzewa. Miała łzy w oczach, odwróciła się i poszła – przypomina sobie ten trudny moment.

Serce udało się naprawić w klinice w Zabrzu, ale przez rok nie było mowy o powrocie do treningów i meczów. Bardzo się bał, gdy tuż przed zabiegiem słyszał w szpitalu lekarza, który mówił młodej dziewczynie, że może nie przeżyć operacji.

O sercu wiedział wszystko. Śmieje się, że była to jego jedyna piątka z biologii. Ale po zabiegu życie w mig nie stało się kolorowe. Radość mieszała się ze szlochem. Chodził do różnych lekarzy i raz słyszał, że może wrócić do treningów, a za chwilę, że ma to sobie wybić z głowy. W końcu odezwała się pani Ania z Widzewa.

– To chyba był cud. Trafiłem do tego samego lekarza, co rok wcześniej. Zapytał mnie, czemu nie gram. Wróciłem i po kilku treningach uzyskałem najlepszy wynik w biegu na 12 minut – mówi.

Serce bada co pół roku. Syn też jest pod opieką lekarzy, bo wada może być dziedziczna. Klemenz junior miał małe dziurki, ale na ostatniej wizycie rodzice usłyszeli, że wszystko jest w porządku.

Wykrzykniki

Po meczu z Piastem zawodnik zdradził, że dogłębnie analizuje swoje występy. Powiedział nawet, że żona ma już dość, gdy widzi go do znudzenia oglądającego swoje zagrania.

– Biorę od dziecka kartkę bloku technicznego i zapisuję sobie, co zrobiłem dobrze, a co mogłem lepiej. Przy błędach stawiam wykrzyknik. Raz żona była na mnie zdenerwowana, bo nie dałem jej spać. Ale dopóki może, siedzi ze mną i bardzo wspiera. Jak jestem po słabszym meczu, stara się zmieniać temat – przyznaje.

Do rozwodu na szczęście nie dojdzie. Piłkarz i jego partnerka wiele przeszli. Parą zostali dwa tygodnie przed przenosinami Lukasa do Francji, więc nauczyli się cierpliwości.

Z kim ja siedzę w szatni?

Klemenz zastępował ostatnio kontuzjowanego Marcina Wasilewskiego. Twierdzi, że musi pracować nad wprowadzaniem piłki do gry. Starszemu koledze zazdrości siły. „Wasyl”, lider Wisły nie tylko na boisku, wspiera o 15 lat młodszego piłkarza.

– W Sosnowcu, gdzie popełniłem kilka błędów, motywował mnie w przerwie. Przed Piastem powiedział dwa kluczowe zdania. Jakie? Niech to zostanie między nami – ucina.

Stoper trafił do Wisły z Jagiellonii Białystok w gorącym czasie, gdy pod Wawelem trwała akcja ratunkowa. Klub i drużynę udało się ocalić, między innymi dzięki Jakubowi Błaszczykowskiemu.

– Ostatnio siedziałem z młodymi zawodnikami i zadałem pytanie, czy zdajemy sobie sprawę, kogo mamy w szatni. To samo powiedziałem żonie. Kuba osiągnął top światowej piłki, ale też wiele musiał przejść. On ciągnie ten klub i nie da zszargać imienia Wisły i swojego nazwiska – kończy Klemenz.

News will be here