Pod koniec lipca zmieniły się władze Garbarni Kraków. Co słychać w Dumie Ludwinowa, która wycofała się z III ligi i gra w V? Rozmawiamy z prezesem Jacekiem Kaimem i jego synem Patrycjuszem, który pracuje w klubie jako dyrektor.
Michał Knura, LoveKraków.pl: Cóż tam, panie, w Garbarni? Mam wrażenie, że po wycofaniu seniorów z III ligi wielu o was zapomniało.
Jacek Kaim, prezes: Niektórzy nasi kibice i społeczność Krakowa może się czuć zawiedziona decyzją o wycofaniu pierwszej drużyny z III ligi. Proszę jednak wierzyć, że to była potrzeba chwili, nie mogliśmy inaczej zareagować jako zarząd. Komunikat, który wydaliśmy, mówił jasno: posiadane przez nas środki budżetowe nie zapewniają możliwości występowania na tym poziomie rozgrywkowym. Najnormalniej w świecie to finanse zadecydowały o podjęciu tej decyzji. Przepraszamy wszystkich rozczarowanych tą decyzją, ale nie było alternatywy, abyśmy mogli kontynuować grę na poziomie centralnym. Mówię to także do zawodników, ponieważ wiem, że niektórzy z ciężkim sercem przejęli tę decyzję, trudno było się im z nią oswoić. Oczywiście, dla nas też to nie jest łatwe. W nas ta decyzja też wzbudziła wiele emocji, ale musiała zapaść. Musieliśmy postąpić odpowiedzialnie.
Mogliście wystartować, ale po kilkunastu kolejkach powiedzieć, że w kasie pusto i jednak rezygnujecie. Chcieliście uniknąć takiego scenariusza?
Dokładnie tak! Ja od 37 lat prowadzę biznes w jednej branży i wiem jak trudno coś się buduje, i jak należy dbać o zabezpieczanie finansowe każdego z przedsięwzięć. Dlatego inna decyzja po prostu nie byłaby po gospodarsku. Epizod, chwilowa gra w wyższej lidze, byłby marnowaniem potencjału tego klubu, zaangażowania ludzi i środków, którymi dysponujemy na bieżąco. Zaczęliśmy się bardzo mocno przyglądać wydatkom i wpływom, by wszystko liczyć tak jak w dobrze funkcjonującej firmie. Członkami zarządu są ludzie wywodzący się z biznesu. Patrzymy na klub z punktu widzenia prowadzenia własnej działalności i szacunku do ludzi oraz środków.
Patrycjusz Kaim, syn Jacka Kaima, sekretarz, dyrektor zarządzający: Podejmując tę decyzję, chcieliśmy być fair wobec wszystkich, bo zrobienie tego na początku było bardziej w porządku niż np. w trakcie rundy. Możemy założyć, że osiągalibyśmy naprawdę dobre wyniki sportowe, a w styczniu stanęlibyśmy przed podobnym dylematem. Co wtedy? Powtórzę: chcieliśmy być uczciwi. Na uczciwości, transparentności opieramy naszą działalność w Garbarni.
Na czym dziś się skupiacie?
JK: Dopóki nie ustabilizujemy sytuacji finansowej i nie zbudujemy bazy, która da nam możliwość normalnego funkcjonowania w tym naprawdę nieraz „zwariowanym” świecie sportu, jeśli chodzi o wielkość kosztów ponoszonych przez kluby, to nie będziemy aspirować do gry na poziomie centralnym. Jeżeli będziemy zabezpieczeni finansowo, stabilni, to możemy pomyśleć o sporcie przez tzw. duże „S”. W tym momencie Garbarnia musi zmienić kierunek działań i skupić się na codziennej egzystencji. Należy przeorientować myślenie moich poprzedników o dużej piłce, o drodze równoległego rozwoju infrastrukturalnego i sportowego. Niestety to się nie udało i trzeba się pogodzić z tym faktem, że jesteśmy dziś w tym miejscu. Pewien etap trzeba było przerwać i zamknąć. Razem z pozostałymi członkami zarządu mamy inny sposób myślenia. Uważamy, że mamy pomysł na pozytywny kierunek rozwoju klubu.
Poprzedni zarząd rozważał wycofanie zespołu już po spadku z II ligi, ale jednak przystąpił on do rozgrywek. To był błąd?
JK: Z mojego punktu widzenia tak. Podjęcie tej decyzji szybciej dałoby większy komfort działania. Funkcjonuję w klubie od prawie 50 lat. Przez 20 lat byłem członkiem zarządu, w 2015 wycofałem się z działalności w dość niemiłych okolicznościach, pomimo że zostałem wybrany w skład ówczesnego zarządu, ale może to zostawmy. Już wtedy przestrzegałem, że Garbarnia idzie drogą, która nie przyniesie oczekiwanego efektu. Wycofałem się z prac klubu, zostałem obserwatorem i z innymi członkami stowarzyszenia dość sceptycznie patrzyłem na to, co się działo. Nie chcę grać roli jasnowidza, ale niestety sprawdziło się to, co mówiłem. Niedawno podjęliśmy się zadania, wiedząc do jakiej rzeki wchodzimy. Uważamy, że mamy pomysł, by przeprowadzić Garbarnię przez ten niełatwy dla niej czas. Mamy na to cztery lata, ale oczywiście nie ma nigdy 100 procent pewności, że to nam się wszystko uda. Ja po prostu chcę być dobrym gospodarzem, a czas na sport przez duże „S” przyjdzie, tylko wcześniej musimy pod niego stworzyć solidną bazę finansową. Bez tego dziś nie da się nic zbudować.
Po co panu, panom to było?
JK: Całe moje życie, od 1969 roku, jest związane z Garbarnią, z Ludwinowem, Koroną. W 1992 roku zostałem najmłodszym członkiem zarządu, potem miałem przerwę i ponownie zasiadałem w zarządzie od 1998 do 2015. Byłoby niemożliwe, bym przestał myśleć o klubie. W związku z sytuacją, o której wszyscy wiemy, zostałem przekonany przez kolegów, by wrócić do roli działacza. Nie szedłem do wyborów z propozycjami z Księżyca, ale postawiłem sprawę jasno: mam określony plan naprawczy, który chcę wdrożyć, i potrzebne jest jego pełne poparcie, aby określone cele zostały zrealizowane. Członkowie stowarzyszenia przychylili się do tych wniosków i w ten sposób wróciłem. Powiedziałem, że chcę, by klub istniał jeszcze przez wiele kolejnych lat. Gdybym nie znalazł ludzi, którzy podobnie myślą, to raczej nie powiedziałbym „tak”. Ja swoją misję planuję na jedną, czteroletnią kadencję. Nie mam ambicji, by startować w kolejnych wyborach. Jeżeli doprowadzimy do sytuacji, że Garbarnia będzie samowystarczalna, to będzie mój osobisty sukces. Nic więcej nie chcę.
Z czego dziś się utrzymujecie?
PK: Mamy akademię, która szkoli około 250 dzieci. Wynajmujemy część terenu.
JK: Z tego drugiego na pewno nie jesteśmy dumni, ale szara, zastana rzeczywistość jest taka, że na Rydlówce, niedaleko boisk, maszyny budowlane i złom. To już funkcjonuje od około 30 lat. Takie były możliwości, z tego jako klub się utrzymywaliśmy, nie mając innych możliwości wsparcia. Co by nie mówić, dziś ten wynajmowany teren też daje nam „tlen”... W ostatnim czasie zrobiliśmy audyt wszystkich umów, bo jak się okazało niektóre stawki od dawna nie były waloryzowane. Zastana po poprzednikach sytuacja, delikatnie mówiąc, trochę nas zdziwiła. Niektóre zaszłości były 20-letnie.
PK: Są też sprawy, z których jesteśmy dumni. Cyklicznie, praktycznie co tydzień odbywają się u nas konsultacje Małopolskiego Związku Piłki Nożnej. Z naszej płyty korzystają zespoły ligowe, które przyjeżdżają do Krakowa i potrzebują zorganizować rozruch przedmeczowy.
JK: Nie jest tajemnicą, że trenują u nas zawodnicy Wieczystej. Porozumieliśmy się, bardzo miło nam się współpracuje. To rzetelny partner.
W ostatnich latach władze klubu mówiły, że w Garbarni się nie przelewa, ale nie ma długów. Jak jest dziś?
JK: Nie mamy, ale były i zostały „posprzątane” siłami klubu.
PK: Wycofanie się z III ligi umożliwiło uregulowanie zaległości. Udało się nam wypłacić wszystkie kontrakty, ale to nie oznacza, że teraz jest kolorowo. Zobowiązania były znaczące, ale zostały sukcesywnie spłacone. Wprowadzamy różne usprawnienia, by efektywniej wydawać pieniądze, mądrzej planować wydatki. Patrzymy na wpływy, bo w przeszłości były też problemy ze ściągalnością.
Dużo jest do zmiany?
PK: Wprowadziliśmy inny model zarządzania.
JK: Tutaj trochę pachniało zaściankiem...
PK: Choćby takie proste usprawnienie: w końcu można u nas płacić kartą. Po audycie z umów zniknęły niepotrzebne zapisy, zaczęliśmy je renegocjować. Wcześniej zarządzanie obiektami było rozproszone, teraz pieczę trzyma nad tym jedna osoba. To trener Robert Włodarz, który od wielu lat jest związany z Garbarnią. Znał klimat klubu i wiedział, w których sektorach trzeba najszybciej zadziałać, aby poprawić sytuację.
Macie jedną z największych akademii w Krakowie. Czy ona utrzymuje poziom?
PK: W szkoleniu młodzieży nic się nie zmieniło na gorsze. Ponownie aplikujemy o srebrną gwiazdkę w certyfikacji PZPN, ale mamy też plan rozwoju. Na razie ogranicza nas infrastruktura, a zwłaszcza zimą w Krakowie jest trudno o hale, żeby już teraz myśleć o złotej gwiazdce. Robimy, co możemy, by od wiosny do jesieni pomieścić więcej osób. Zlikwidowaliśmy maszt, przesunęliśmy ławki rezerwowych i dzięki temu stworzyliśmy trzy dodatkowe mini boiska, aby mogła na nich trenować młodzież.
Niedawno zrobiliśmy też pierwszy duży krok w celu usprawnienia działalności akademii. Dyrektorem został Bartłomiej Piwowarczyk. Dla niego to duże wyzwanie w klubie o długich tradycjach, w miejscu z przeogromnym potencjałem. Widzimy u niego mocne zaangażowanie, determinację i spójne z naszymi wartości wychowawcze.
JK: Przekonał zarząd dużą wiedzą dydaktyczną. To także człowiek z dużym doświadczeniem w tej dziedzinie, bo już od 19 lat prowadzi własną akademię. Liczymy, że bardzo nam pomoże w transformacji, bo z naszego punktu widzenia potrzebne było nowe rozdanie, spojrzenie kogoś z zewnątrz. Zależy nam na wychowaniu młodych ludzi, by utożsamiali się z Garbarnią. Kiedy mieliśmy swój stadion przy Barskiej, Garbarnia dawała szansę głównie młodzieży Podgórza i teraz tak sobie to układamy w głowie, aby do tego wrócić. Chcemy zapewnić młodym ludziom wychowanie w duchu dobrze pojętej rywalizacji, współdziałaniu. Aby mogli czuć, że klub dał im szansę, tzw. „kopa” do większej kariery. Dziś szkolimy około 250 dzieci, ale planujemy podwojenie tej liczby. W czasie Nadzwyczajnego Walnego Zgromadzenia mówiłem, że trzeba dużo mocniej postawić właśnie na młodzież. Oczywiście nie oznacza to braku dbałości o obecną starszą kadrę.
Przed rozmową chwaliliście się małymi, ale ważnymi inicjatywami.
JK: Wokół są żłobki, przedszkola i zauważamy, że te dzieci wraz z opiekunami przychodzą do nas na spacer. Zrodził nam się pomysł, by na terenie przy parkingu stworzyć dla nich mały plac zabaw. Chcemy się bardziej otworzyć na ludzi, bo oni też mogą nas wesprzeć swoją siłą, szczególnie jeżeli zobaczą, że zmieniła się dotychczasowa optyka. Zależy mam na budowaniu dobrych relacji ze społecznością lokalną, mieszkańcami Podgórza. Stawiamy sobie za cel, aby Garbarnia stała się miejscem spotkań i łączyła pokolenia.
PK: U nas każdy ma znaleźć miejsce. Na parterze budynku powstała biblioteczka z książkami i albumami o tematyce sportowej. Każdy, czy to rodzic czekający na trenujące dziecko, czy mieszkaniec pobliskiego bloku, może przyjść, skorzystać, a nawet zabrać interesujące go pozycje. Nie musi zwracać, ale inny może się podzielić swoimi ulubionymi lekturami, nie tylko o tematyce sportowej. Pozostawione tytuły są przez nas sprawdzane pod względem odbiorcy, tj. młodego człowieka, czy są dla jego wieku odpowiednie. Wymyśliliśmy też hasło „Granie przez czytanie”, chcemy zachęcić młodzież do sięgania po książki. Stworzyliśmy kącik malucha, planujemy postawić piłkarzyki, czy pufy do odpoczynku. Myślimy o kąciku telewizyjnym, by rodzic mógł obejrzeć sobie mecz np. ekstraklasy. A to dopiero początek.
Na wiosnę planujemy ruszyć z innymi projektami. Chcemy być z jednej strony miejscem aktywizacji sportowej dla okolicznych mieszkańców, z drugiej miejscem spotkań, gdzie chce się przyjść, bo zawsze dzieje się coś ciekawego nie tylko dla sportowo aktywnych. Planujemy między innymi treningi dla mieszkańców na naszych obiektach, przebieżki po Podgórzu, nordic walking. To tylko niektóre pomysły, które będziemy chcieli zrealizować. Zagospodarowanie wałów Wilgi dałoby nam jeszcze więcej możliwości.
Jak patrzycie na zawartą przez waszych poprzedników umowę z deweloperem? Na dwóch działkach, na których nie widzicie możliwości stworzenia np. boiska, a macie w użytkowaniu wieczystym od miasta, miałyby powstać bloki. Klub dostał kilka milionów zaliczki i ją wydał, ale inwestycja na razie nie może być realizowana, bo radni poprzedniej kadencji nie wyrazili zgody.
JK: Zastaliśmy w klubie dokumenty, które wiążą nas z partnerem. Nie mamy wpływu na umowy zawarte w przeszłości przez poprzednie zarządy, ale musimy sobie radzić w zastanej rzeczywistości. Będziemy chcieli wypracować stanowisko, które będzie konsensusem dla nas, miasta i inwestora. Poprzednicy prowadzili taką, a nie inną politykę, a my jako nowi ludzie, nowy zarząd mierzymy się z tą sytuacją. Jesteśmy na etapie audytowania tych spraw, mamy stały kontakt z pozostałymi stronami. To się powoli toczy. Jesteśmy otwarci na rozmowy.
PK: Garbarnia ma być solidnym partnerem dla władz miasta. Zmieniamy podejście do zarządzania klubem, jesteśmy transparentni. Wcześniej było wiele niedopowiedzeń i w wyniku tego zrodziła się m.in. retoryka, że Garbarnia handluje terenami. Umowa z inwestorem była zastana. Zapisy umów trzeba respektować, jakie by one nie były. Są trzy strony i pracujemy nad porozumieniem.
JK: Ja mogę już dziś otwarcie zadeklarować, że jeśli przyjdzie jakiekolwiek wsparcie, to zostanie przekazane wyłącznie na rozwój infrastruktury. Sport przez duże „S”, własne ambicje i wielkie marzenia musimy odłożyć w czasie, ale nie oznacza to, rezygnacji z nich.
Część sąsiadów znów może protestować.
JK: W społeczeństwie panuje przekonanie, że Garbarnia sprzedała już prawie wszystko, co dostała od miasta. Te protesty mają też takie podłoże.
PK: W mediach czasami pojawiają się artykuły, że Garbarnia otrzymała od miasta tereny przeznaczone pod sport i rekreację. Ale często nie ma już informacji, dlaczego. Ano dlatego, że coś jej wcześniej zabrano. Zabrano – nazwijmy to – jej pierwotny dom. Inna kwestia, że przy okazji tego obiecano klubowi budowę nowego stadionu.
W zamian za zburzony przy ulicy Barskiej, gdzie postawiono hotel Forum.
JK: Początkiem lat 70. stała się dla Garbarni rzecz, o której nie wszyscy w Krakowie wiedzą. Decyzją administracyjną zostaliśmy pozbawieni własności, skazano nas na tułaczkę, która trwała prawie 20 lat. Próbowaliśmy znaleźć nowe miejsce. Dostaliśmy je przy Rydlówce. Warto jednak dodać, że miejsce to nie było przygotowane pod działania sportowe. To było wielkie śmietnisko, które sami posprzątaliśmy, i tu też chcieliśmy stworzyć dom. Tak naprawdę stworzyliśmy go sami – zawodnicy, kibice, miłośnicy sportu, mieszkańcy – i nikt nam z ówczesnych władz nie pomagał. Przyjeżdżałem tu jako 14-letni chłopak, by wyciągać kamienie. Powstał budynek z płyt – pamiętam, że cieszyliśmy się wtedy jak dzieci, bo trudno było w tamtych czasach załatwić materiały do jego budowy.
Idąc dalej, przy pomocy inwestora powstało to, co jest obecnie. Trzeba odkłamać pewne rzeczy, bo w przestrzeni publicznej panuje opinia, że Garbarnia tylko handluje terenami. My się z tym cały czas mierzymy, a tak po prostu nie jest. Kiedy wyjdzie się przed obecną siedzibę, ma się wrażenie, że jesteśmy obudowani osiedlami. To fakt, więc panuje błędne przekonanie, że wszystkie te osiedla powstały na sprzedanych przez nas gruntach. Porozumieliśmy się z jednym inwestorem, Murapolem, który pomógł nam zbudować obecną infrastrukturę. Te pieniądze zostały zainwestowane, a nie przejedzone, jak mówią niektórzy. Oczywiście, część środków musiano zostawić na tak zwane normalne funkcjonowanie, bo bez tego nie dałoby się działać. W tej całej historii niezwykle ważny jest kluczowy element. Otóż w 1988 roku miasto nie miało innej możliwości prawnej, niiż przekazanie klubowi terenu w użytkowanie wieczyste.
Dziś inne kluby otrzymuję nowe szatnie, boiska, bo właścicielem terenu jest miasto, a oni dzierżawcami.
A my nie możemy korzystać z pomocy samorządu. Nasza sytuacja formalno-prawna jest taka, że możemy się starać tylko o dotacje na szkolenie młodzieży, co też czynimy. Miasto Kraków choćby chciało, nie może nam nic przekazać, a inne kluby mogły i mogą liczyć na taką pomoc, ze względu na inną osobowość prawną. Od 1988 roku, gdy otrzymaliśmy te tereny w wieczyste użytkowanie, jesteśmy skazani wyłącznie na siebie, na zdobywanie środków we własnym zakresie. Chciałem to podkreślić, bo w czasie spotkań z mieszkańcami nieraz słyszymy zarzuty: „Dlaczego klub nie stara się o pieniądze z miasta?”, „Dlaczego nic nie robicie, nie umiecie postarać się o pieniądze z miasta?”. Dlatego dziś, korzystając z możliwości, chcę tę sytuację wyjaśnić. Robimy wszystko, aby polepszyć sytuację klubu. Z uwarunkowań prawnych jasno wynika, że Garbarnia nie może skorzystać ze środków finansowych miasta, poza konkursami związanymi ze wsparciem działalności sportowej.
Poprzednie władze przedstawiły projekt Garbarnia 2.0. Z jednej strony miały powstać wspomniane bloki, z drugiej klub zaproponował, że razem z inwestorem stworzy ścieżki wzdłuż wałów Wilgi od ulicy Rydlówka do Konopnickiej, pojawią się małe boiska, tereny rekreacyjne.
JK: Chcemy, by temat zagospodarowania bulwarów Wilgi był nadal żywy, aby udało się te plany zrealizować z myślą o wszystkich mieszkańcach.
PK: Z naszego punktu widzenia to nie jest zły projekt, natomiast musi być ukierunkowany na obopólną korzyść: klubu i mieszkańców – naszych sąsiadów. Co się ma tam znaleźć? Ścieżka rowerowa, ścieżka biegowa – wszystko dobrze oświetlone. Orliki muszą być dostępne dla mieszkańców, my jako klub możemy zapewnić opiekę animatorów, by było bezpiecznie. Mamy pomysły, by na terenach łączących ulice Rydlówka i Konopnickiej coś się działo, można było usiąść, odpocząć, poćwiczyć, pojeździć na rowerze, rolkach.
Niektórzy czytający tę rozmowę mogą sobie pomyśleć: ojciec, syn, pewnie nepotyzm.
PK: Z Garbarnią jestem związany od ósmego roku życia, oczywiście przyprowadził mnie tata. Jako pracownik znalazłem się w klubie trzy lata temu z inicjatywy trenera Stanisława Śliwy. Przygotowywano się wtedy do certyfikacji i był poszukiwany administrator, który by to poprowadził. Ja miałem potrzebną do tego działania wiedzę. Od kwietnia tego roku, na prośbę poprzedniego zarządu, pracowałem społecznie, przygotowując się do przejęcia stanowiska dyrektora zarządzającego po ustępującej pani dyrektor. Robiłem w tym czasie audyt, by potem w miarę miękko wejść do klubu. Samodzielne stanowisko pełnię od lipca.
JK: Wolą członków klubu było, żeby syn wszedł także w skład zarządu. Bardzo sobie cenię, że jest osobą, z którą często się sprzeczam. Nieraz prowadzimy ożywione dyskusje, ale dla dobra Garbarni. Syn jest najsurowszym cenzorem moich pomysłów i osobą, której szczerze zależy na klubie. Jest wartością dodaną.