Syn, który bardzo przerósł ojca. Kim jest Mateusz Młyński, którego pozyskała Wisła?

fot. Wisła Kraków
Był pierwszym zawodnikiem urodzonym w XXI wieku, który zagrał w ekstraklasie. Już w debiucie pokazał to, za co najbardziej nie lubią go rywale – drybling – i odesłał gracza Górnika do szatni. 20-letni Mateusz Młyński ma sprawić, że nie będziemy narzekać na słabe skrzydła Wisły.

Pochodzi z niewielkiego Kobysewa na Kaszubach. Henryk Jaskólski, łowca talentów z regionu, wypatrzył go w oddalonym o cztery kilometry Przodkowie. Mateusz miał właśnie lekcję wychowania fizycznego, a prezes miejscowego GKS-u przyglądał się biegającym za piłką dzieciakom. Szybko dostrzegł w nim talent, który podparł wiedzą o niezłych genach. Ojciec Mateusza, Piotr Młyński, był znanym w okolicy zawodnikiem, który najwyższej grał w III lidze. Miał nosa do goli, pół roku po narodzinach syna świętował króla strzelców IV ligi z 33 trafienami dla Cartusii. 

Jeszcze nie mówił, ale już kopał

Młyńskiego juniora ciągnęło do piłki znacznie wcześniej. W cyklu "Patrzymy w Przyszłość" na weszlo.com jego mama przypominała zdziwienie babci, kiedy roczny Mateusz nie potrafił jeszcze mówić, ale już ganiał za futbolówką. Piłka nie była zresztą najważniejsza. Czasem do podbijania wystarczyła poduszka albo skarpetka.

Kilka lat później Mateusz zaczął trenować w Przodkowie z zawodnikami o cztery lata starszymi. Grywał w ataku – jak ojciec – ale często nie miał przypisanej pozycji. Braki fizyczne nadrabiał walecznością i dryblingiem. – Rywale byli silniejsi, ale potrafił ich szybko wymanewrować, żeby nie powiedzieć ośmieszyć. Zresztą, z tym, że im "odjeżdża", nie mogli się pogodzić także jego koledzy. Bywało, że chcieli go bić. Był najlepszy w drużynie, wygrywał nam spotkania. Wiele rzeczy wypracował, ale nie byłby dziś w tym miejscu bez predyspozycji. To trzeba mieć – podkreśla Henryk Jaskólski.

Na łamach "Przeglądu Sportowego" Jaskólski opowiadał o jednym z meczów we Władysławowie. Zanosiło się, że gracze z Przodkowa nie dostaną pizzy i lodów za zwycięstwo, bo do przerwy rywale prowadzili 3:0. – Ostatecznie wygraliśmy 6:3, a pięć goli strzelił Mateusz. Lubił grać z numerem dziesięć i całą drugą połowę trener rywali darł się: „Pilnujcie dziesiątki!”. Ale jego nie dało się zatrzymać, wszystkie spotkania nam wygrywał. Wszystkie – opowiadał Jaskólski.



Zabójczy drybling

Młyński ma na koncie 39 występów w ekstraklasie dla Arki Gdynia (z którą związał się w 2014 roku) i regularną grę jesienią w I lidze. W najwyższej klasie strzelił trzy gole i miał pięć asyst. Debiutował 11 sierpnia 2018 roku u trenera Zbigniewa Smółki. Zawodnicy u progu kariery często dostają pierwsze minuty, gdy ich drużyna ma korzystny wynik. Z Młyńskim było inaczej, bo wchodził na boisko przy prowadzeniu Górnika Zabrze 1:0. I dostał aż 45 minut, które w pełni wykorzystał. Ożywił grę gospodarzy, zapracował na dwie żółte kartki Adriana Gryszkiewicza i mógł nawet strzelić gola.

Potem, przez siedem kolejek, musiał się uczyć cierpliwości. Ale trener o nim nie zapomniał. W 12. serii wyszedł na Śląsk Wrocław w podstawowym składzie i otworzył wynik wygranego 2:1 meczu. W 39. minucie wymanewrował obrońców i posłał piłkę między nogami bramkarza gospodarzy. Wyszło bardzo efektownie, choć...

– Dokładnie sam nie widziałem co chcę zrobić. Gdy byłem już w polu karnym, kiwnąłem jednego i drugiego obrońcę, a potem podjąłem decyzję o strzale – mówił po spotkaniu w rozmowie z klubową telewizją.

Wisła walczyła o Młyńskiego długie miesiące. 20-latek nie narzekał na brak ofert z Cracovii, Legii, Jagiellonii i Zagłębia Lubin. Nie wykluczał także pozostania w Arce. Krakowianie byli jednak tak zdeterminowani, że dopięli swego. Kreatywny piłkarz pomoże wypełniać przepis o grze młodzieżowca i ma dać nową jakość na boku. W ostatnim czasie klub z okolic Błoń nie miał wielu dobrych skrzydłowych.

Wciąż nie wiadomo, czy urodzony 2 stycznia 2001 roku piłkarz będzie "kręcił" rywali Białej Gwiazdy od 1 lipca, czy krakowianom uda się go wcześniej wykupić z Arki. Ta druga opcja byłaby idealna dla trzech stron. Młyński wie, że w Arce nie zagra, więc nie straciłby pół roku, a pierwszoligowiec mógłby liczyć na niewielkie zarobek (jak w przypadku Adama Marciniaka, który wybrał ŁKS Łódź). W Krakowie Peter Hyballa, który słynie z pracy z młodzieżą, mógłby szybciej szlifować diament z Kaszub.

"Młynek" i "Neymłyn"

Nazywają go "Młynkiem", ale swego czasu koledzy z Centralnej Ligi Juniorów zaczęli wołać na niego "Neymłyn". Ksywa ta pochodzi od Brazylijczyka Neymara, jednego z idoli Młyńskiego, czyli zawodnika, który również charakteryzuje się nieszablonowością i lekkością w grze. Czasem jego pomysły kończą się boleśnie. Mateusz Michniewicz, kolega z juniorów Arki, opowiadał w "Przeglądzie Sportowym" o przewrotce, która skończyła się dla Młyńskiego trzema miesiącami z nogą w gipsie.

Pechowy był dla niego też 2019 rok, kiedy walczył z urazami kostki i więzadeł przybocznych kolana. – Myślę, że to trochę pech, ale też moja wina. To też cenna lekcja na przyszłość, by podobnych sytuacji było mniej – anazlizował w rozmowie ze sport.trojmiasto.pl.

Umowa Młyńskiego z Wisłą wchodzi w życie 1 lipca i obowiązuje do 30 czerwca 2025 roku.