Jarosław Krzoska po 14 latach stracił stanowisko kierownika pierwszej drużyny Wisły Kraków. – Nogi się pode mną ugięły – mówi Mariusz Skrzypczak, pełniący tę funkcję w Lechu Poznań.
W pierwszy dzień kalendarzowej jesieni, 23 września, Wisła zatrzęsła się w posadach. Po weekendzie bez meczu (krakowianie nie zagrali na wyjeździe z Chrobrym Głogów z powodu zagrożenia powodzią) klub poinformował o zwolnieniu pięciu osób. Po niespełna czterech miesiącach pracę stracił trener Kazimierz Moskal, bo większościowy akcjonariusz i prezes Jarosław Królewski źle się czuł z tym, że 57-latek nie jest z jego bajki, jeśli chodzi o podejście do liczb i nowych technologii. Równie głośno było jednak o odejściu Jarosława Krzoski – byłego dziennikarza radiowego i telewizyjnego, na początku wieku rzecznika prasowego Wisły, a od 2010 kierownika drużyny.
Po meczu z Odrą Opole (27.09), w którym Krzoska pełnił jeszcze obowiązki kierownika, Królewski przepraszał ich na antenie TVP Sport za sposób zwolnienia. W emocjonalnej wypowiedzi podkreślał, że niezależnie od tego, czy decyzje były słuszne, doprowadził do tego, że ktoś cierpiał. – Chciałem bardzo serdecznie przeprosić Kazimierza Moskala, Jarosława Krzoskę oraz każdego, kto jest w tym klubie i dał mu dużo serca. Jeśli mój przekaz nie był odpowiedni, wynika to z moich ograniczeń wewnętrznych. Jest sporo takich osób jak ja, które ze wzgląd na spektrum autyzmu mają problemy w interakcjach społecznych. To nie wynika z tego, że jesteśmy złymi ludźmi czy mamy napięte ego. Nasze możliwości interpersonalne są inne niż osób z większą empatią – powiedział prezes.
Prędzej spodziewał się śniegu
Jarosław Krzoska w ostatnim czasie nie popełnił żadnej „zbrodni”, po której nagłe rozstanie byłoby wręcz konieczne. Oczywiście można było usłyszeć o takich czy innych uwagach, niedociągnięciach, które mogły mieć wpływ na decyzję przełożonego. Można było jednak dokonać zmiany z większym spokojem. Choćby dlatego, że klub nie był przygotowany na rewolucję i nie miał gotowej osoby, która przejęłaby obowiązki Krzoski. On sam nie usłyszał, jakie są powody jego zwolnienia, tylko że trzeba coś zmienić, odświeżyć. W rozmowie z „Przeglądem Sportowym” przyznał, że szybciej niż pożegnania spodziewał się śniegu w bazie w Myślenicach.
W ostatnich dniach rozmawialiśmy też z kilkoma osobami, które nie pracują w Wiśle, ale dobrze znają Krzoskę. Liczyliśmy, że w ogromnie komplementów na jego temat, pojawi się chociaż jedna szpilka, mała krytyka. Nie ma przecież ludzi idealnych. Być może wybieraliśmy złe numery telefonów (choć dzwoniliśmy w różne części kraju), ale nikt z zewnątrz (to warte podkreślenia) nie powiedział nam złego słowa o byłym już kierowniku. Trzy osoby zgodziły się zabrać publicznie głos.
Kto pomoże rozwiązać problem? Tatko
– Musimy to zrobić dla Jarka. Koniecznie! – słyszymy od Mariusza Skrzypczaka, kierownika Lecha Poznań. Jest 26 września, południe. Kolejorz za kilka godzin gra mecz Pucharu Polski w Rzeszowie, więc umawiamy się na inny dzień.
– W środowisku kierowników poruszenie było ogromne. Nikt się nie spodziewał, spadło to nie tylko na Jarka, ale i na nas jak grom z jasnego nieba. Gdy się dowiedziałem, nogi się pode mną ugięły – przyznaje nasz rozmówca z Wielkopolski. – Jarek jest mega komunikatywny, zawsze pomocny i profesjonalny w tym, co robi – wylicza.
Marcin Cupał, spiker na spotkaniach przy Remonta, w czasie wyczytywania składów przed meczem często określał Krzoskę „kierownikiem wszystkiego”. Obecny sezon jest trzecim z kolei, w którym Wisła nie gra w ekstraklasie. Nie rywalizuje z Lechem, tylko z Wartą. Do Warszawy zamiast na Legię, jeździ na Polonię. – Niedługo przed zwolnieniem kilku kierowników spotkało się na 40. urodzinach kolegi z Pogoni Szczecin. Jarek oczywiście był, bo choć nie pracował ostatnio w ekstraklasie, to jest bardzo szanowany i lubiany w naszym gronie. Jestem w głębokim szoku, serce pęka. Nie znam oczywiście szczegółów, ale tak z dnia na dzień... Nie rozumiem, bo on miał w sercu ten klub, spędził w nim wiele lat, tyle mu oddał – mówi Skrzypczak.
On z Krzoską spotykał się nie tylko przy okazji spotkań z Wisłą i gdy Lech przyjeżdżał pod Wawel na mecz z Cracovią. – Jak Jarek jest w okolicach Poznania, to zawsze staramy się umówić na kawę. Gdy Wisła grała w Głogowie, to jechaliśmy, by się z nim spotkać. Moja narzeczona pracowała w Wiśle, więc też bardzo dobrze go zna – zdradza kierownik Lecha.
Krzoska nigdy nie odmawiał pomocy. – Kiedy miałem jakiś problem, myślałem, do kogo się zwrócić. Kto może pomóc? Tylko Jaro. Zwracaliśmy się do niego Tato, Tatko. Wszystko wiedział, przepisy miał w małym paluszku, a to nie są proste tematy. Nie było sytuacji, żeby nie pomógł. Nawet w dniu, kiedy miał dużo pracy, bo jego drużyna grała mecz – przyznaje Skrzypczak.
Były sędzia: Krzoska jest ikoną Wisły
Chlebem powszednim jest dla kierowników współpraca z sędziami. Spotykają się przy okazji meczów o stawkę, o których obsadzie decyduje PZPN. Kierownicy załatwiają arbitrów na mecze towarzyskie. Przed rywalizacją Wisły z Napoli z okazji 115-lecia Białej Gwiazdy, Krzoska zaprosił na Reymonta Mariusza Złotka. To były sędzia ekstraklasy, obecnie obserwator i Przewodniczący Kolegium Sędziów Podkarpackiego Związku Piłki Nożnej.
– Miałem, mam z nim bardzo dobry kontakt i bardzo ciepło wspominam każde spotkanie. Na usta cisną się same superlatywy. Bardzo dobry kierownik, merytorycznie przygotowany do pełnienia funkcji. Kawa z nim zawsze jest przyjemnością. Bez kozery powiem, że Jarek najmocniej wpadł mi w serce. Wspaniały człowiek i ikona Wisły. Nie przesadzam – ikona Wisły – słyszymy od Złotka.
Podkreśla, że niewiele osób docenia pracę kierownika, a on dawno temu przekonał się, jak jest ważna. – Kiedy grałem w Tłokach Gorzyce, to kierownik był w klubie pierwszy, a wychodził ostatni – wspomina.
Król parkietu
– Gdy mieliśmy w klubie śniadania, to kierownik zawsze był przed nami. Pierwszy przychodził, najczęściej z panem Jankiem Batką odpowiedzialnym za sprzęt, a wychodził ostatni lub jeden z ostatnich. Zawsze idealnie wywiązywał się ze swoich zadań – uważa były piłkarz Łukasz Burliga.
Pytamy go o pierwsze skojarzenie z Jarosławem Krzoską. Po krótkim zastanowieniu odpowiada, że uśmiech. – I jego taniec na moim weselu. Tak wywijał, że był królem parkietu, a zaprosiliśmy 150 osób. Nikt nie tańczył jak Jarek Krzoska. Mam nawet kultowe zdjęcie z tego dnia, ale nie będziemy go upubliczniać – uśmiecha się mistrz Polski z 2011 roku.
Złotek nazwał go ikoną Wisły, Burliga – legendą. – Bardzo pozytywny człowiek, zawsze można się było do niego zwrócić z problemem. Wszystko załatwił, był oddany klubowi, po prostu ma Wisłę w sercu – dodaje.
Komentował jego gole, potem spotkali się w Wiśle
Znają się od 20 lat. Gdy Burliga miał 16 lat, Krzoska komentował w „Kronice” TVP Kraków jego bramki dla rezerw Wisły. – Później nasze drogi zeszły się w klubie i zawsze mogłem na niego liczyć. Myśmy zawsze doceniali jego pracę. Na co dzień widzisz, ile pracy potrzeba, by załatwić rzeczy ważne i pierdoły, dzięki którym mogliśmy mieć spokojnie głowy. Przez niego załatwiało się także bilety dla rodziny, każdy był zadowolony – mówi 36-latek.
Jaki powinien być kierownik? Zdaniem Burligi nie powinien marudzić, bo to wprowadza negatywną energię do drużyny. – Jarek był dobrym duchem. Przyznam, że mocno zaskoczyła mnie informacja o jego zwolnieniu. Odgrywał w klubie dużą rolę. Miał kompetencje na wysokim poziomie, sprawdzał się także na arenie międzynarodowej. Zawsze widziałem u niego pełne zaangażowanie. Bardzo wszystko przeżywał, bo był z Wisłą na dobre i na złe. Był blisko Bogusława Cupiała, spotykali się ze świętej pamięci trenerem Smudą, trenerem Kmiecikiem. Mocna ekipa – podkreśla.
Na koniec przypomina mu się jeden z jego pierwszych obozów z drużyną Wisły w Hiszpanii. – Wiadomo, że kierownik zawsze był słusznej postury. Kilka osób miałoby problem z przetrawieniem liczby krewetek, które wtedy skonsumował Jarek – śmieje się były obrońca