Najpierw debiut w ekstraklasie, trzy lata później zagwarantowane miejsce w annałach polskiej piłki. Rafał Boguski nie przepada za żartami, ale to nie znaczy, że nie lubi 1 kwietnia.
Mało komu jest dziś do śmiechu. Wszystkie misternie planowane od ubiegłego roku żarty z okazji prima aprilis wypada przełożyć – jak mistrzostwa europy czy igrzyska olimpijskie – na lepsze czasy. Rafał Boguski z Wisły Kraków może za to wrócić do pięknych chwil sprzed lat.
14 lat temu osłabiona brakiem kilku zawodników Biała Gwiazda musiała ograć ostatnią Polonię Warszawa, by w walce o mistrzostwo dotrzymać kroku Legii (ostatecznie po tytuł sięgnęli warszawianie). Problemy kadrowe dosięgnęły napastników i Boguski w końcu mógł spełnić marzenie o debiucie w ekstraklasie.
Petrescu kazał cały czas biegać
„Dziki” w 85. minucie zmienił Pawła Brożka, strzelca drugiego gola w wygranym 2:0 spotkaniu. Boguski mógł nawet podwyższyć rezultat, jednak nie najlepiej podał do niego Marek Zieńczuk. Po meczu niespełna 21-letni zawodnik był rozpromieniony, odczytywał smsy z gratulacjami i mówił, że te kilka minut na murawie... bardzo go zmęczyło.
– Trener kazał mi biegać przez cały czas, więc się starałem. Samo rozegranie kilku minut w pierwszej lidze nie jest szczytem moich marzeń. W Wiśle jest ogromna rywalizacja. Na treningach musisz pokazać wszystko, co umiesz, bo jak nie, to możesz nie zmieścić się nawet w kadrze na mecz – komentował po spotkaniu z Czarnymi Koszulami.
Miał rację. Walka o „18” nie była łatwa, więc w tamtym sezonie zagrał jeszcze tylko w jednym spotkaniu, a kolejny spędził na wypożyczeniu w GKS-ie Bełchatów. Z Brunatnymi wywalczył wicemistrzostwo i wrócił pod Wawel, gdzie na dobre zapuścił korzenie. Wystąpił w 314 ligowych meczach Białej Gwiazdy, z którą trzykrotnie sięgał po koronę. Dla klubu z Reymonta strzelił 55 bramek w ekstraklasie.
Najszybszy gol w historii
Boguskiemu nigdy nie udało się wyjechać do zagranicznej ligi. Jego karierę, w tym transfer do Francji, zahamowały poważne kontuzje. O ile na polskim podwórku, mimo przeciwności, osiągnął kilka sukcesów, w reprezentacji jego liczby nie rzucają na kolana: zagrał w sześciu spotkaniach i strzelił trzy gole.
Mało kto wspominałby dziś Boguskiego w reprezentacji, gdyby nie... 1 kwietnia. Wiosną 2009 roku Polska rozgromiła w Kielcach San Marino 10:0, „Boguś” już w 23. sekundzie dał prowadzenie biało-czerwonym.
Kto się spóźnił – nota bene Boguskiego bardzo drażni niepunktualność – nie był świadkiem najszybszego gola w w dziejach kadry. Jeszcze przed przerwą gracz Wisły trafił po raz drugi, a dla kadry Leo Beenhakkera rekordowe zwycięstwo było jednym z nielicznych miłych momentów w fatalnych eliminacjach do mistrzostw świata w Republice Południowej Afryki.
Boguski zagrał od początku, ponieważ holenderski trener przewietrzył skład po fatalnym występie orłów z Irlandią Północną.
– Trener mówił, żebym grał w środkowej strefie boiska, często wymieniał się z Rogerem. Myślę, że to się udawało. Zresztą właśnie po wejściu ze środka udało mi się strzelić pierwszego gola – powiedział reprezentant Polski.
Wyhamowany rozwój
Miesiąć później Beenhakker przyjechał do Krakowa na arcyważny mecz Wisły z Legią, by obserwować kandydatów do gry w kadrze, w tym Boguskiego.
– Nie wiem, czy to piłkarz, który w polskiej lidze zrobił największy postęp, ale wiem, że potrafi grać na poziomie międzynarodowym. Pokazał to w reprezentacji. I będzie dalej się rozwijał, ale trzeba dać mu czas – mówił ówczesny selekcjoner przed wizytą na stadionie Wisły.
Filigranowy piłkarz wysłał sygnał, że należy mu się kolejne powołanie. Po jego asyście jedynego gola dla krakowian zdobył Marcelo, a trzy punkty pozwoliły im objąć prowadzenia w tabeli ekstraklasy, którego nie oddali do końca sezonu.
Boguski zszedł z kontuzją i nie grał potem prawie pół roku. Ostry faul Ariela Borysiuka skończył się zerwaniem i uszkodzeniem dwóch więzadeł piszczelowo-strzałkowych wiślaka.