News LoveKraków.pl

Rafał Mikulec (Wisła Kraków): Podejmowałem złe decyzje. Uparłem się, żonie zależało bardziej niż mnie [ROZMOWA]

Rafał Mikulec (w środku) idzie na trening z Dawidem Olejarką (z lewej) i Olivierem Sukiennickim fot. Ewa Michalik/wislakrakow.com

Pozyskany z Resovii Rafał Mikulec ma występować na lewej obronie, gdzie aktualnie nie ma konkurencji. – Głęboko wierzę, że zagram z Wisłą w ekstraklasie. Wcześniej miałem szanse, ale uparłem się na pozostanie w Rzeszowie – zdradza w rozmowie z LoveKraków.pl.

Michał Knura, LoveKraków.pl: Mówią o panu „piłkarz uniwersalny”. To prawda?

Rafał Mikulec, obrońca Wisły: Tak jest, bo w Resovii występowałem na kilku pozycjach i nieźle to wychodziło, więc takim piłkarzem się czuję. W Wiśle na ten moment jestem rozważany pod kątem lewej obrony.

Jakub Krzyżanowski może odejść do Włoch, Dawid Szot jest kontuzjowany, więc nie ma pan konkurencji.

Okres przygotowawczy i transferowy cały czas trwa, więc klub ma jeszcze czas, by ewentualnie ściągnąć innego zawodnika na tę pozycję. Ja bez względu na wszystko muszę dawać z siebie wszystko, by przekonać do siebie trenera, od którego wszystko zależy.

W czwartek widziałem, jak rozmawia pan z kolegami z Resovii, którzy grali w Woli Chorzelowskiej sparing ze Stalą Mielec.

Po obiedzie od razu do nich pobiegłem. Porozmawialiśmy, wypytali mnie o wszystko jeśli chodzi o Wisłę. Życzę im powrotu do I ligi.

To zapytam jeszcze ja: jak to jest w tej Wiśle?

Myślałem, że będzie dużo trudniej, ale bardzo mi pomógł Bartosz Jaroch, z którym graliśmy w Resovii i mieszkamy blisko siebie, bo obaj jesteśmy spod Przemyśla. Bardzo dobrze wprowadził mnie do drużyny. Przyjechałem w ubiegły piątek i przez chwilę byłem sam w pokoju, ale niedługo dołączył Mikołaj Biegański.

Bliżej trzyma się pan jednak z Olivierem Sukiennickim, innym letnim nabytkiem klubu.

Wcześniej nie znaliśmy się, ale szybko „złapaliśmy” dobry kontakt.

Był pan w Resovii przez sześć lat, więc domyślam się, że spadek do II ligi zabolał pana bardziej niż innych...

Rzeczywiście, był dla mnie dużo cięższy niż dla zawodników, którzy przyszli rok lub dwa lat temu. Bardzo dobrze czułem się w tym klubie, w zeszłym roku urodziła się nam córeczka. Wspólnie z żoną przeżyliśmy tam piękne chwile i nie zapomnimy ich do końca życia.

Przeprowadzka z Rzeszowa do Krakowa chyba nie będzie rewolucją dla rodziny?

To na pewno duży atut. Gdybym miał grać na drugim końcu Polski, przewiezienie rzeczy zajęłoby mi chyba rok, a dzięki grze w Wiśle wszystko pójdzie sprawnie. Negocjacje potoczyły się bardzo szybko. Jestem tutaj także dzięki Bartkowi Jarochowi, do którego zadzwoniłem od razu po pojawieniu się propozycji z Krakowa. Namawiał mnie, wypowiadał się w samych superlatywach i zapewnił, że mi pomoże. Jak powiedział, tak zrobił.

Był pan związany z klubem i miastem, ale po spadku nie rozważał pan gry w II lidze?

Spadek ułatwił podjęcie decyzji, by odejść. Nie ma też co ukrywać, że gdybyśmy się utrzymali, odstępne za mnie byłoby wyższe, więc nie wiem, jak zareagowałyby kluby, które chciały mnie kupić. Miałem kilka propozycji z I ligi, ale po rozmowach w Wiśle poczułem, że w tym klubie będę się czuł najbardziej potrzebny.

Zapewne marzy pan o ekstraklasie. Był czas, że niewiele brakowało, by się w niej znaleźć?

Miałem szanse, ale podejmowałem złe decyzje. Uparłem się na pozostanie w Resovii, ponieważ dobrze się czułem, byłem blisko domu. Żona zależało na odejściu chyba bardziej niż mnie. Cóż, tak było, niczego w życiu nie żałuję. Bardzo się cieszę, że pojawiła się oferta z Wisły i wierzę głęboko, że zagram z nią w ekstraklasie. Trener Kazimierz Moskal jest bardzo konkretny, ma ogromną wiedzę. Widać co chce grać.

Był pan skazany na piłkę?

Co niedzielę chodziliśmy z tatą na boisko. On też grał na boku obrony, w Czuwaju Przemyśl [najwyższej w ówczesnej II lidze – przyp. red.], więc przekazał mi geny. Rozmawiamy po każdym meczu, zawsze musi coś dodać od siebie, jakby on się zachował w danej sytuacji. Czasem się nie zgadzamy, ale zawsze się dopytuję. Jak zagram słabiej to trochę mi się oberwie, ale się nie obrażam, biorę krytykę na siebie. Nie lubię tylko, gdy dzwoni godzinę po meczu, zwłaszcza po porażce. Muszę ochłonąć, więc wtedy nie odbieram, oddzwaniam po kilku godzinach lub kolejnego dnia.